Diego poczuł jak ostrze wchodzi miękko w tkanki i ociera się nieprzyjemnie o żebra Rutherforda, momentalnie ogarnęła go fala wspomnień, które już bardzo dawno temu zatarł w pamięci. Towarzyszyło mi uczuciem, które w ten sam sposób towarzyszyło mu trzydzieści lat temu kiedy podobne ostrze w podobny sposób pozbawiło życia jego ojca. Historia właśnie zatoczyła krąg i coś w podświadomości Rodrigueza mówiło że nastąpił właśnie kulminacyjny moment w jego życiu. Diego nie mordował ludzi, nie zabijał ich z zimną krwią, a przynajmniej nie własnymi rękoma. Oczywiście był bezwzględny, zwłaszcza kiedy chodziło o eliminację towarzystwa, które ewentualnie weszło na jego teren biznesowy, ale zawsze miał od tego ludzi, wydawał polecenia, ale sam nie brudził sobie rąk. Tymczasem omni-ostrze wychodzące z pleców Benedicta bezwarunkowo świadczyło o tym, że właśnie przekroczył te postawione sobie lata temu granice, ale z drugiej strony czy miał inne wyjście?
Krople krwi spadły częściowo na jego buty, częściowo na jasną koszulę i spodnie. Nie miał jednak czasu teraz się tym przejmować, bo ten mijał nieubłaganie. Dopadł więc do Abigail, która będąc w szoku i chyba na granicy postradania zmysłów odruchowo wystrzeliła siarczysty policzek w jego twarz. Przez moment przeleciało mu przez myśl jak w tak delikatnych dłoniach może znajdować się aż tyle siły, ale cóż, adrenalina zrobiła swoje. Diego otrząsnął się mrugając gwałtowni oczami:
- Szybko, tędy - rzucił do kobiety i pociągnął ją za sobą w kierunku, jak się spodziewał, wyjścia. Zrobił to w ostatniej chwili, ponieważ sekundę później minął ich pojedynczy pocisk. Rodriguez niewiele myśląc puścił się biegiem po trawniku między pięknie zagospodarowanym ogrodem nie bacząc na to co ma pod nogami. Kilka razy prawie przewrócił się na donicy, a jego buty już kompletnie nie nadawały się do niczego. Zaklął pod nosem, ale wybawienie było już niedaleko, widział bramę i widział panel kontrolny. Abigail jakby czytając w jego myślach dopadła do czytnika a konsola mieliła i mieliła. Diego miał wrażenie że trwa to absolutnie całą wieczność.
Kilka strzałów minęło jego głowę o włos, tak że odruchowo schował ją między ramionami.
- Szybciej do cholery - warknął do urządzenia i w tym samym momencie wydarzyły się dwie rzeczy. Brama się otworzyła i pojawiła się Zoe... Wyglądała dramatycznie ale żyła.
- Dobij go kurwa i spieprzamy stąd - krzyknął do Bernard jednocześnie wybierając tę samą korporację taksówek co wcześniej, mając jednocześnie nadzieję że ich współrzędne będą się wczytywać na bieżąco i pojazd odbierze ich dokładnie z miejsca w którym będą się znajdować. Nie miał zamiaru czekać przed bramą posiadłości Rutherforda.
Dopiero kiedy oddalili się na bezpieczną odległość Diego nieco zwolnił kroku. Oddychał szybko i potwornie zaschło mu w gardle, ale to przynajmniej żył. Z ulgą też przyjął fakt, że zamówiona przez niego taksówka, zgodnie z założeniem pojawiła się na horyzoncie.
Rodriguez pomógł Zoe wejść do środka, a że nie bardzo wiedział co z jej nogą postanowił nie drążyć tego tematu, jeśli kobieta będzie potrzebować pomocy to o nią poprosi, prawda?
Spojrzał na Abigail.
- Jedziemy do hotelu - oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chciał się wykąpać, miał wrażenie że cały brud tego świata przywarł do niego i za nic w świecie nie chce się odkleić. Diego wewnętrznie trochę histeryzował, gdyby był w innej sytuacji prawdopodobnie teraz wygrażałby pięściami niebiosom i wszystkim bogom tego i tamtego świata. Prawdopodobnie jęczałby na poplamioną krwią koszulę, na zniszczone buty i obolały policzek. Jednak obecnie w głowie miał tylko dźwięk towarzyszący skrobaniu ostrza o żebra i ciężko mu było się go pozbyć. Jechał więc w milczeniu popijając jedynie szampana na zaschnięte gardło nie bardzo przejmując się faktem czy wypada.