Chwilowe odpłynięcia we własne, z jednej strony zatarte, a jednak wciąż wyraźne wspomnienia, nie uszło uwadze Bernard. Dała Rodriquezowi chwilę i dopiero, gdy ten chrzaknął, wróciła spojrzeniem do jego twarzy. Nie skomentowała, a już na pewno nie dopytywała gdzie był i czego szukał. Mając zawód taki, a nie inny, tym bardzie hołdowała zasadzie, że im człowiek mniej wiedział, tym lepiej spał.
- Może więc warto to sprawdzić, co? Im pewniejszy będziemy mieć materiał genetyczny, tym łatwiej przyjdzie nam zawyrokować, czy to mogłaby być Twoja siostra jak już przyjdzie co, do czego - nie do końca wiedziała, w jakie słowa ubrać swoje myśli, ponieważ reputacja, która ciągnęła się za Diegiem, siłą rzeczy spychała je na tory, na które absolutnie nigdy nie powinny zabrnąć.
Ostatecznie, Zoe westchnęła i wydusiła z siebie najbardziej subtelnie, jak tylko mogła. Nie była mistrzem słowa, jak Rodriquez, aczkolwiek naprawę starała się być delikatna. Na tak grząskim gruncie, bezpośredniość mogła ją tylko zgubić.
- Tylko wiesz. Nie wczuj się za bardzo w swoją rolę, aby dziewczyna sobie nie pomyślała, że Ty i ona... - pomogła sobie gestem, odwołując się do wyobraźni mężczyzny. Skądś ta łata casanovy musiała do niego przylgnąć. Za darmo, nie zasłużyłby sobie na miano naczelnego Don Juana Nos Astry.
- Ciekawe, niewątpliwie. Powinnam sobie na wieczór sprawdzić jakąś... garsonkę? - spojrzała po sobie, prawie nigdy wygoda nie stawała u Bernard ponad elegancje, czuła jednak w kościach, że dzisiejszego wieczoru będzie się musiała ugiąć. Rodriquez szykował kolacje z rozmachem, nie mogła się na niej pojawić w glanach, jeżeli faktycznie chciał, aby odgrywała dalej rolę współudziałowca.
- Możemy się nie wyrobić, aby wrócić na czas. Nie ryzykowałabym, bo nie wiemy, co tak naprawdę wniknęłoby z tej wizyty. A jeśli chodzi o wille... To tak. Jest ona w Rio w nowobogackiej dzielnicy. O jej mężu, również gdzieś tu coś będę miała - wymruczała bardziej do siebie, niż Diega. Sięgnęła po swoje podręczne zaplecze, omni-kluczem odszukała informacje skrzętnie skatalogowane w prywatnej chmurze i po chwili żmudnego klepana, kiedy ignorowała wszystkich i wszystko, zanim skończył sączyć drinka, odezwało się połączenie. Powiedzieć, że otrzymał solidną kartotekę której nie powstydziłby się naczelny zakapior poszukiwany przez Przymierze Układu to mało, ale jeden szczegół był w tym całym gąszczu cennych danych najważniejszy - nazwisko. Znał je. Benedict Rutherford był jednym z większych klientów, przez których Rodriquez swego czasu przerzucił całe pustynie czerwonego piasku.