Iris, Rebecca
Na szczęście, pomimo tego, że odrzut miał w sobie dużo siły, a radna poszybowała na spory kawałek dodatkowo lądujący przy tym na drzewie, to poza drobnymi siniakami i obtłuczeniami, które dawały się we znaki przy próbach gwałtowniejszego ruchu, nic Iris nie było. Resztę drogi nad wodę kobiety spędziły już uważniej przyglądając się otoczeniu.
Kiedy wyszły zza roślinnego poszycia im oczom ukazała się rzeka wpływająca do jeziora przy którym zatrzymali się poprzednim razem. Z prawej strony, z wysokiego występu skalnego wpadała ona potężną, buzującą kaskadą jakieś czterdzieści metrów niżej a nad samą wodą w odległości jakiś pięciuset metrów wisiał most sznurowy, który ewidentnie był ich kolejnym punktem odniesienia do mapy. Tym samym kobiety mogły spostrzec fakt, że jeśli chciały dotrzeć do wieży numer trzy musiały prędzej czy później przez niego przejść. Z tej odległości jednak nie było sposobu na ocenę jego stanu technicznego.
Miękka gleba usiana pnączami, liśćmi i korzeniami drzew ustąpiła miejsca ciepłemu piaskowi niewielkiej plaży. Gdyby nie fakt, że właśnie walczyły o przetrwanie i wydostanie się z tej planety, można było odnieść wrażenie, że to całkiem przyjemne miejsce na urlop. Drzewa dawały tutaj nieco cienia, który padał zarówno na część piaszczystego brzegu jak i na wodę przed nimi. Na brzegu panowała cisza przerywana jedynie spokojnymi odgłosami dżungli i oczywiście nieszczęsnego skanera, który musiał im tę błogość co jakiś czas przerywać wwiercając się niemalże do pnia mózgów.
Nie wiadomo było czy najpierw usłyszały trzask leśnych gałązek za sobą czy jednak poczuły drżenie podłoża. Nie dane im było długo nacieszyć się błogim spokojem wody, zdążyły ledwo odsapnąć i napełnić z powrotem manierki, kiedy te niepokojące znaki przerwały ciszę. W jednej chwili z dżungli zaczęły wypadać, jeden po drugim, te same kopytne stworzenia, które spotkali za pierwszym razem. Wybiegły prosto na odpoczywające na brzegu kobiety pędząc do wodopoju, jakby nie zrażone w ogóle faktem, że cokolwiek stoi im na drodze. Rebecca i Iris miały w zasadzie jedno wyjście - przed nimi pędziło stado, za nimi znajdowała się woda - musiały cofnąć się do rzeki, licząc na to, że nie zostaną stratowane. Zwierząt było setki, kobiety widziały już tylko pojawiające się głowy, które jedna obok drugiej wypadały z dżungli i dobiegały do wodopoju chcąc zanurzyć spragnione chrapy w życiodajnym płynie.
Radna i podporucznik stały już niemal do kolan w rzece, której nurt w tym miejscu był dość rwący ze względu na bliskość wodospadu. Trzymały się jednak na nogach dzielnie, a stado pokryło już każdy milimetr plaży, jak okiem sięgnąć. I nie byłoby w tym niczego niebezpiecznego, gdyby nie fakt, że nagle powietrze przeszyło rozpaczliwe rżenie gdzieś po ich prawej stronie. Pierwsza dostrzegła to Iris - łeb zwierzęcia wystrzelił w górę, oddzielony od tułowia, a sam tułów w mgnieniu oka zniknął pod wodą. Rozpoczęła się dramatyczna panika, część z kopytnych wbiegała do wody, część tratowała się na plaży deptając się nawzajem. Po lewej stronie, tej bliżej Dagan kolejny łeb wystrzelił w górę ciągnąć za sobą wymyślną strugę krwi bijącej z zapewne tętnicy. Tym razem podporucznik mogła zobaczyć co powoduje dekapitacje stworzeń. Wielka macka wynurzająca się z wody, zakończona czymś na kształt sierpa owinęła się w ogół martwego, ale jeszcze stojącego na nogach tułowia i wciągnęła je do wody. Więcej jednak nie dane było Rebecce zobaczyć bo w ułamku sekundy poczuła jak coś zaciska się na jej nodze, szarpie mocno do tyłu i wciąga pod wodę.
Xairana
Najemniczka ruszyła razem z Davidem między drzewa skąd dobiegał odgłos wołania, szli tak sporą chwilę nasłuchując czy przypadkiem właśnie nie zmierzają w jakąś pułapkę. Wołanie ustało, więc nie byli w stanie zlokalizować dokładnie miejsca, z którego dochodziło. Culler zatrzymał się obserwując uważnie otoczenie.
Cisza.
-
Dziwne, wydawało mi się, że to było w tę stronę - powiedział wskazując ruchem głowy kierunek o który mu chodziło. Wokół dało się słyszeć jedynie odgłosy ptactwa i nic poza tym. -
Trudno, wraca...
-
Ratunku! Ratunku - krzyk odezwał się zaraz po ich prawej. Tym razem wyraźniej i zdecydowanie bardzo blisko.
David odsunął liście i gałęzie, zniżył głowę i skinieniem wskazał Xairanie aby ruszyła za nim. Kiedy tylko najemniczka znalazła się obok mężczyzny mogła zauważyć, że ten stoi jak wryty z niemal rozdziawioną szczęką. Cóż, widok kogoś, kto przeżył tu tyle lat w stanie zaskoczenia nie mógł napawać optymizmem. Leilani zaraz przed swoją twarzą na gałęzi ujrzała ptaka wielkości sporego psa. Był kolorowy i pstrokaty z ogromnym dziobem przypominającym trochę krzyżówkę tukana z sępem. Ptak przekręcił głowę i spojrzał na nich wielkimi, czarnymi oczami.
-
RATUNKU. POMOCY - dźwięk idealnie imitujący krzyk dziecka wydobył się z gardła stworzenia i zanim Xairana mogła zaregować, ptak w mgnieniu oka zeskoczył z gałęzi i ruszył na nią z pazurami.
Matthew
Matt mógł być zadowolony ze swojego dzieła. Kusza na pierwszy rzut oka i po głębszym sprawdzeniu spisywała się tak jak oczekiwał. To była dobra broń, a przynajmniej taka, która pozwoliłaby mu zwiększyć szanse przeżycia. Zmotywowany w tenże sposób ruszył na pomoc psu, którego skomlenie dobiegało z jednego z korytarzy. Podobnie jak wcześniej wzdłuż przejścia biegł ledowy pasek oświetlający delikatnie ubite sklepienie i ściany. Może nie dawało to jakiejś super widoczności, jednak z pewnością sprawdzało się lepiej niż brak jakiegokolwiek oświetlenia. Tarczansky więc nie poruszał się na oślep, ale szedł w konkretnym kierunku uważnie nasłuchując. Skomlenie wydawało się dobiegać coraz głośniej, co świadczyło o fakcie, że szedł w dobrą stronę.
Korytarz skręcił gwałtownie w lewo i oczom mechanika ukazał się pies leżący w kałuży krwi. Było jej tyle, że na pierwszy rzut oka ciężko było stwierdzić gdzie jest rana z której ona wypływa. Dopiero kiedy Matt zbliżył się do zwierzęcia dostrzegł, że krew wypływa z brzucha psa, a dokładniej z wygryzionej żywcem dziury w jego brzuchu. Nie była ona duża, może wielkości połowy pięści mężczyzny, ale krwawiła obficie.
Wokół panowała cisza, więc cokolwiek zaatakowało psa, nie było tego teraz w pobliżu. A przynajmniej tak mogło się Tarczanskiemu wydawać, bo kiedy tylko sięgnął by pomóc psu ten warknął złowieszczo. W pierwszym momencie można było odnieść wrażenie, że nie chce być przez Matta dotykany. Pies zaszczekał jeszcze raz, jakby chcąc coś inżynierowi uświadomić, ale zanim ten się zorientował, że coś jest nie tak, poczuł ugryzienie w okolicach kostki. Odruchowo strzepnął nogę i zobaczył robaka wielkości całej, swojej pięści wydającego z siebie świszczący odgłos. Jakby tego było mało z wygryzionych w suficie dziur, zaczęły w ich kierunku schodzić kolejne.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąZmęczenie:
Rebecca: 90/100
Iris: 85/100
Matt: 50/100
Xairana: 85/100
Do zachodu słońca pozostało: 4 godzin i 45 minut.
Do wieży nr 2 pozostało: 3 godzin i 14 minut.
Deadline: 15.07 (czwartek)