Cisza. Cholerna. Jebana. Paskudna. Cisza. W chwilach niebezpieczeństwa, jeżeli zapadała, to zazwyczaj z ciężkością ostrzału orbitalnego. Ściskała żołądki, a cały kwas przelewała do głowy, mieszając i wypalając każdy pozytyw schowany w neuronach. Dla Gate'a nie był to czas paniki, wodospadu wątpliwości czy poddania się prądowi losu. Nie. Lata doświadczeń, zakodowane obrazy czy tak zwana monotonia życia, oswoiły go z byciem podpartym pod mur i tym, że obok ciebie mogą wybuchać pociski czy ginąć ludzie. Najważniejsze to się kurwa nie dać, nie sprzedać się za drobne: walczyć do końca, kiedy wiesz, że to co ma przyjść, przyjdzie po ciebie i zawartość kieszeni.
Funkcjonariusze SOC, stojący na "posterunku", chyba wystarczająco dobrze nic nie psuli, bo bandyci nadal byli po drugiej stronie. Było to wystarczające, żeby przestać siedzieć w gotowości do natychmiastowego poderwania się i oddania serii w stronę uwolnionych skurwysynów. Może i lepiej. Kto wie, może wśród nich był ten osobnik, który był celem jego zlecenia? Mimo fatalnej sytuacji - bo najpiękniejsza nadzieja umiera ostatnia, a fakt, że jej dzieci to zwykli idioci, wcale nic nie ujmuje - w najemniku nadal istniało małe światełko na kilka kredytów. Od SOC i z wykonanej misji.
Trzeba, zapalić. - Powiedział do siebie w myślach, kiedy akcja namyśliła się, żeby nabrać trochę tempa i zmienić kurs na "co się kurwa stanie, patrzcie!" Migocące światło zapaliło kolejne światełko, że oto kończą się wszelakie kłopoty, że zaraz stąd wyjdzie z towarem i to z przeprosinami na ustach strażników. Niestety nie. Gate bardzo mocno się zdziwił, kiedy zobaczył bliżej nieokreślone znaki, które nie przypominały mu niczego znanego. A to odliczanie? No cóż, to kolejna dualna sprawa we wszechświecie - rzadko oznaczała coś dobrego. A wybuchy nie należą do dobrych, raczej kurwa na pewno nie.
Następujące po sobie wybuchy, które nieuchronnie zbliżały się do ich grupy, nie wywołały uśmiechu. Bum.
Gate ocknął się leżąc na ziemi. Lekko zamroczony zaczął się podnosić, a spadający z niego gruz zwyczajnie rujnował jego całkiem dobry nastrój. Oczywiście termin "dobry humor" trzeba dopasować i zmierzyć odpowiednio, biorąc pod uwagę przed chwilą aktualną sytuację.
Dopiero gdy poczuł, że coś go uwiera i ogranicza skutecznie ruchy, zdał sobie sprawę ile miał pecha oraz szczęścia zarazem. Nogę od stołu wyrwał z pancerza bez większych problemów. Na usta pchały mu się obelgi w stronę strażników SOC, ale w obecnej sytuacji sprzeczki nie były najlepszym pomysłem. Odrzucił na bok kawałek niedoszłej zabójczej barykady.
-Czy ktoś z was wie co to za znaki? Mamy jak to sprawdzić? - Wskazał na ekran. -Najwidoczniej ktoś nam coś mówi, potem sobie odlicza i nas wysadza. Taka szybka konkluzja.
Wayra pomagał reszcie, której udało się przeżyć wybuch. Dobrze, ale to jedno działanie nie było wystarczające: Szeol chwycił swój karabin i przygotowany do strzału, podszedł do wyłomu. Lepiej sprawdzić czy nic stamtąd nie przyjdzie i ich zwyczajnie nie zajebie.