Wyświetl wiadomość pozafabularną
Kobieta wydawała się być opanowana i trzymać swoje emocje na wodzy, kontrolując je pomimo późnej godziny i nagłej wizyty. Nawet jeżeli była w jakikolwiek sposób emocjonalnie związana z Mayą, to nie było to coś, co mogłoby ją wytrącić z równowagi. Nie taka jednak była jego intencja.
-
Źle mnie pani zrozumiała. Interesuje mnie tylko czy w tych rozmowach nie padło coś, co pomogłoby nam ją teraz znaleźć - odparł po chwili milczenia, błądząc wzrokiem po wyświetlanych opakowaniach lekarstw. Tyle tabletek, tyle terapii... I żadna nie mogła zatrzymać tego, co nieubłagalnie nadchodziło. Kiedy dostrzegł tą, którą Maya trzymała w kieszeni bluzy, skinął sztywno głową, nie wiedząc czy powinien czuć chłód czy ulgę. Nawet jeżeli na tym etapie nie miało to już znaczenia. Pigułki, które brała biotyczka, zapijając alkoholem, lecząc nimi kaca i objawy bólu głowy po walce oraz zmęczeniu, były kolejnym z drobnych kłamstw, lekką ręką przedstawionym jako zwykłe lekarstwo na migrenę, ale prawdopodobnie pomogły jej przetrwać tak długo.
Ten czas.
Słowa Eleny oraz potwierdzenie Myers przebrzmiały w powietrzu niczym wystrzał, wbrew wszystkiemu wywołując w nim zastrzyk goryczy pomieszany z bólem tak silnym, że musiał zacisnąć palce w pięści, by nie zrobić czegoś co by potem żałował.
Ten czas, który cała trójka tak skrzętnie omijała, był momentem, w którym Maya nie będzie miała siły dalej walczyć i w końcu podda się chorobie. Był terminem oszacowanym na podstawie badań i domysłów, chwilę w której droga kobiety dobiegnie końca. Był jej datą ekspiracji, ostatnim wpisem po myślniku na marmurowym nagrobku. Statystyką, którą Maya pokonywała raz za razem wbrew wszystkim oczekiwaniom, w końcu zaczynając wierzyć, że jest w tym jakiś wyższy cel. Że jest nadzieja.
Datapad pozostawiony na łóżku w domu Volyowych pokazywał ile w rzeczywistości było tym prawdy.
Chciał zapytać Myers o to ile dałaby jej czasu zanim nie będzie w stanie już dalej funkcjonować, patrząc po wynikach. Czy były to dni? Tygodnie? Miesiące? Nie zdążył jednak otworzyć ust, bo zorientował się, że przecież zna już odpowiedź na to pytanie. Odpowiedź, której udzielił mu Steiger.
Miesiąc do hospitalizacji.
Maya nie raz i nie drugi wyłamywała się z ram określanych przez szanse procentowe, ale tym razem sytuacja będzie wyglądała inaczej. Nie miała już zemsty i celu, które napędzałyby ją do życia. Nie miała pragnienia, którego trzymałaby się tak silnie, że nawet śmiertelna choroba nie była w stanie zaciągnąć ją do zaświatów. Ale wiedział też, że nie było to aż tak nagłe. Wymknęła się z domu i zatarła ślady, by jej nie znaleźli, udając się się w jakieś miejsce, by umrzeć w samotności i nie zostać odkryta, na zawsze pozostawiając rodzinie złudne "a może jednak", ale czy była aż tak zdesperowana odejść na własnych warunkach, że zrobiłaby już to teraz? Czy może po prostu odcięła ich od swojego życia, pozwalając czasowi zrobić swoje, ale upewniając się, że po prostu ich przy tym nie będzie? Bez względu na to ile czasu to zajmie?
Pierwsza opcja oznaczała, że najpewniej już jest martwa, bez względu na ich nadzieje. Znała Cordovę, znała tamtejsze góry. Śmierć przez wychłodzenie lub strzał z pistoletu w głowę były łatwe, tak jak odnalezienia jakiejś opuszczonej jaskini i zaszycie się w niej tak daleko, że znalezienie jej zajęłoby miesiące lub lata. Gdyby chciała wybrać to wyjście, nic co mogliby teraz zrobić, by tego nie zmieniło.
Więc musiał wierzyć, że wybrała drugą opcję. Ucieczkę daleko, daleko stąd i przeżycie swoich ostatnich dni gdzieś indziej, ile by ich nie było.
Ostatnie słowa lekarki pozostawiły po sobie w powietrzu niemal fizyczny ślad. Vex opuścił wzrok na własne dłonie, rozprostowując powoli palce. Znaczenie jej wypowiedzi otoczyło go i przykryło myśli, przykryło mętlik emocji, przykryło ból, gorycz, złość, żal, niedowierzanie i strach. Odsunęło na bok chłód i ciężar, zabierając ze sobą wszystko to czego nie dało się nazwać i co ściskało mu kark oraz gardło, pozostawiając... nic.
Pustkę.
Nikogo nie możemy ratować wbrew jego woli.
Widać Steiger miał rację w więcej niż jednej rzeczy.
-
Nie. Najwyraźniej nie - powtórzył za nią głucho. Wyprostował się powoli, odwracając do nich plecami, a przodem do korytarza. Przez kilka uderzeń serca tkwił w bezruchu, nim w końcu ruszył przed siebie. Bez słowa. Do windy. Poza apartamentowiec. Zostawiając Arkadija i Elenę z lekarką, podczas zjazdu na parter niemal na autopilocie zamawiając dla siebie taksówkę z powrotem do Cordovy.