Wbrew ich najgorszym wyobrażeniom, lecznica nie była chatką z gówna, z którego ścian zbierano domowej roboty medi-żel. Wręcz przeciwnie - była stosunkowo czysta jak na krogańskie standardy, choć niekoniecznie dobrze zaopatrzona. Nie sposób było znaleźć tu skomplikowanej maszynerii, którą posiadali salarianie we własnym obozie, jedynie proste narzędzia, trzy, sporej wielkości stoły operacyjne i jasne światła rozstawione na wysokich nogach. Meble stojące w pokoju były każde z innej
parafii, o różnych wielkościach, kolorach i sposobach wykończenia. Lekarz, którego posiadali, ewidentnie starał się stworzyć z tego miejsca stację medyczną na tyle profesjonalną, na ile był w stanie, opierając się na znaleźnym sprzęcie.
-
Widziałaś kiedyś krogański szpital? - spytał mężczyzna nieufnie, wchodząc do środka i rozglądając się z zainteresowaniem. -
Zawsze myślałem, że po prostu wszystko im odrasta.
Wewnątrz stała trójka osób. Odziany w pancerz z czerwonym znakiem krzyża na ramieniu lekarz nachylał się nad siedzącym na jednym z foteli pacjentem. Obok nich stał wysoki, rosły ochroniarz, który od razu łypnął w ich stronę nieprzychylnie, dłoń wspierając na kaburze przypiętej do pasa strzelby.
-
Nie szukamy kłopotów, tylko opieki medycznej - uspokoił go Kryik, unosząc jedną, zdrową rękę w górę. Jego słowa w żaden sposób nie zmieniły nastawienia mężczyzny, ale zwróciły uwagę lekarza, który wyprostował się, obracając ku nim.
-
Znacie ten kawał - dwa Widma wchodzą do krogańskiego szpitala? - zarechotał mężczyzna, odkładając pokaźnej wielkości strzykawkę na stolik z boku i klepiąc siedzącego na tapczanie pacjenta po głowie, nim obrócił się w ich stronę.
-
Nie znam - burknął pod nosem ochroniarz, przysuwając się bliżej łóżka, gdy lekarz się od niego odsunął.
-
Bo ironii, debilu nie znasz - westchnął drugi, podchodząc bliżej do stojącego na środku pomieszczenia Kryika.
Co my tu mamy?
Dopiero gdy lekarz w pełni odsunął się od pacjenta, na którym pracował, Emilia zdołała go dostrzec. Na tapczanie siedziało małe, krogańskie dziecko - obraz tak niecodzienny, że niemal absurdalny. Mały kroganin przyglądał jej się z zainteresowaniem, przekrzywiając głowę. Jego ślepia były ogromne, nieproporcjonalne do wielkości głowy, a małe dłonie zaciskały się na jednorazowym materiale tapczanu, jakby utrzymywał dzięki temu równowagę. Towarzyszący mu ochroniarz przysunął się jeszcze bliżej, gdy dostrzegł spojrzenie Östberg, jakby to samo było wyrazem zagrożenia, a dziecko było przecież cenne.
-
Mieliśmy wypadek. Rozjebało mi rękę - mruknął Derius, po czym wskazał na swoją towarzyszkę. -
Mojej koleżance się poszczęściło.
Lekarz kiwnął głową, wskazując mu łóżko, na którym mógłby usiąść, po czym, z nieco niecodziennym podejściem do pierwszej pomocy, skierował się ku Emilii.
-
To załatwimy najpierw ciebie, żebyś miała spokój. Z tamtym mi zejdzie dłużej - oznajmił śpiewnie, latając od szafki do szafki, przygotowując sobie sprzęt, by szybko zamknąć posiadaną przez Östberg ranę i zatamować krwawienie. -
Dawka przeciwbólowych będzie... - mruczał pod nosem, zastanawiając się, po czym zerknął na krogańskie dziecko i kiwnął sam do siebie głową, uznając, że jest dobrym porównaniem do delikatnego, ludzkiego ciała ważącego co najmniej dwieście kilogramów mniej od przeciętnego kroganina. -
Jak wam się podoba w obozie? - zagadnął, gdy nowoczesny sprzęt szybko zaszywał ranę, robiąc to niemal bezboleśnie.