22 paź 2022, o 17:26
Andrei był łasy na pieniądze.
Powyższe stwierdzenie było jak najbardziej prawdziwe choć, trzeba przyznać, trudno było w nie uwierzyć. Biorąc pod uwagę gdzie pracował - i że służby mundurowej podjął się z własnej, nieprzymuszonej woli - nie sposób było od tak przyjąć za fakt, że Asen w marzeniach jest milionerem, ba! że jest święcie przekonany, że w którymś momencie faktycznie nim zostanie. Bo wiecie, mając takie aspiracje - kto wdziewałby mundur? Praca w SOC to ani pieniądze, ani chwała, ani... Cóż, w zasadzie w ogóle nic poza jako-taką stabilnością. Zdawałoby się, że świadomy wybór takiej a nie innej kariery to gwóźdź do trumny marzeń - planów - o byciu bogatym.
Być może. Andrei nie widział jednak żadnych niezgodności.
Szybko miał zapomnieć, co robił w dniu, w którym otrzymał niespodziewaną informację o... spadku? Wprawdzie ani w wiadomości tekstowej, ani w późniejszym, prawniczym monologu słowo to nie padło, Asen jednak nie był głupi. Otwarcie testamentu mogło wiązać się tylko z jednym, a mianowicie - dziedziczeniem. No bo z czym innym? Czyichś długów by nie przyjął - jakby chciał, to był w pełni zdolny nabrać sobie odpowiednio dużo własnych - na imprezę rodzinną nikt by go raczej tak oficjalnie nie zapraszał, no więc musiało chodzić o spadek. A skoro tak, no to wiadomo - Andrei musiał pojechać.
Nie szkodzi, że to nie jego rodzina. Nie szkodzi, że zmarłą kojarzył co najwyżej z jednego czy dwóch artykułów, których nagłówki mógł sto lat temu dostrzec w extranecie. Nie szkodzi wreszcie też to, że, na zdrowy rozum, Bułgar nie miał najmniejszych praw do czegokolwiek, co mogła zostawić świętej pamięci celebrytka.
Asen naprawdę w niczym z powyższych nie widział problemu. Miał miejsce i datę, miał zaproszenie. Pozostało wbić się w garniak - miał na tyle wyczucia, by faktycznie to zrobić - i polecieć na Ziemię. Bo czemu nie?
Po dotarciu do apartamentowca, rozglądał się na wszystkie strony nie kryjąc zaciekawienia. Był trochę jak uczniak na pierwszej wycieczce szkolnej - interesowało go wszystko. To nie tak, że podobny przepych był mu obcy - Andrei ostatecznie pochodził z rodziny wystarczająco bogatej, by luksus go nie dziwił. Andrei po prostu lubił nowości. Nowe miejsca, nowych ludzi. Nie-ludzi zresztą też. Wszystko, co nowe, warte było uwagi. Sympatyczny lokaj, mijająca go dziewczyna w czarnej kiecce - całkiem atrakcyjna, gdyby ktoś go pytał - tłum, zapewne rodzina, zmarłej i... Gauthier?
- Nie mów, że dostałeś to samo rozczulające zaproszenie. Bo chyba nie jesteś jej rodziną, co? Nie wyglądasz na krewniaka celebrytów - wypalił bez wcześniejszego powitania, gdy już przepchał się do Alexandra. Nie byli jakimiś specjalnie dobrymi kumplami - zbyt mało się znali, by Andrei pokusił się o podobne określenie ich relacji - ale się znali, co w tłumie ludzi zupełnie obcych było wystarczające, by wejść w interakcje. Wystarczające przynajmniej dla Bułgara.
- Nie myśl, że czymkolwiek się podzielę. - Uniósł brwi znacząco, choć nie ulegało wątpliwości, że żartuje. To znaczy, gdyby miał wybór to chyba faktycznie by się nie dzielił, ale skoro zaproszeni zostali obydwaj, to raczej nie będzie miał nic do powiedzenia. Testamenty są zazwyczaj dosyć jednoznaczne, nie?
Gdy zaproszono ich dalej, Andrei z szerokim uśmiechem ruszył za resztą. Nie zamierzał udawać, że mu smutno, bo... No, z jakiego powodu miałoby mu być? Nie znał tej kobiety. Jej zgon był mu póki co obojętny, choć za parę chwil mógł stać się wiadomością całkiem dobrą.
Chociaż, po namyśle, Asen gotów był się zarzekać, że zmarła była jego najkochańszą ciotką. Bo może bez takich scenek nic mu nie dadzą? No więc, mógł kłamać. Oczywiście, że mógł. Nawet uśmiech by jakoś wytłumaczył, snując bajki o rozmowach z ciotką i złożonej jej obietnicy, że po jej śmierci nie będzie się smucił. Żadna głupota nie była zbyt wielką, by Andrei nie mógł wypowiadać jej z pełnym przekonaniem.
Zajmując miejsce we wskazanym pomieszczeniu, rozejrzał się. Większość zebranych musiała być rodziną - po prostu zachowywali się wystarczająco odpowiednio, by Asen uznał ich za krewniaków świętej pamięci damy. Ten facet z tyłu, jakieś małżeństwo dwa krzesła dalej, może nawet ta w panna w kiecce? Andrei nie był pewien. Z drugiej strony, nie miało to dla niego większego znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to słowa prawnika - i sam testament.
Tego ostatniego wysłuchał tyleż samo z uwagą, co z niedowierzaniem. Warunki? Na vidach przecież nigdy tak nie było! Jak się dziedziczyło, to od razu, a nie że jeszcze jakieś... Chyba prychnął cicho pod nosem, nim opanował się na tyle, by bardziej świadomie uczestniczyć w rozmowie.
- I co jest w paczce? - dorzucił bez skrępowania do pytania Annabelle. W przeciwieństwie do dziewczyny, Andrei ze swojego miejsca się nie podniósł, zamiast tego spoglądając to na dziewczynę, to na prawnika, to wreszcie na nieszczęśliwego wdowca. - Bez urazy, ale transportowanie czegokolwiek w ciemno jest raczej słabym interesem dla... Cóż, kogokolwiek. I to jeszcze dla niezbyt pewnego zysku? Słabo - podsumował, niespecjalnie przejmując się, że jego przemowa niespecjalnie pasuje do nastroju chwili - pełnego smutku, tęsknoty, a teraz również niedowierzania. Andrei nie do końca wiedział, czemu się tu znajduje, ale skoro już tu był, to chciał się dowiedzieć, co się dzieje. Skąd celebrytka miała jego dane - jego i pozostałej dwójki? Czemu spośród wszystkich możliwych ludzi wytypowała właśnie ich? Mając tak dużą rodzinę, z pewnością mogła wybrać kogokolwiek z krewniaków, nie? Samo to, że tego nie zrobiła, dawało do myślenia.
No więc zapytał o paczkę, bo za dużo tu śmierdziało, jemu zaś nie chciało się wierzyć, że nikt nie wie, co znajduje się w pakunku. Zresztą, jeśli nawet - to tylko oni zostali zobowiązani do powściągnięcia ciekawości, tak? Tak. Czyli, jeśli Andrei rozumował prawidłowo, taki na przykład Trevors mógł spokojnie zajrzeć do środka i powiedzieć, o co cały ten cyrk, nie?