Wyświetl wiadomość pozafabularną
Pewną podstawową rzeczą w ich relacji było to, że mimo pewnego formalnej różnicy rang (która niby w pewnym momencie się wyrównała, ale jednak to Derius miał jej "pilnować"), traktowali się na równi. Nie trzeba było nadużywać władzy, bo oboje nie tylko wiedzieli, co jest słuszne, ale też i akceptowali swoje opinie. Gdy więc padły słowa, że powinna uciekać...choć jej się to nie podobało, wiedziała, że jest to słuszna opcja. Najbardziej pragmatyczna. Jedyna, która pozwalała odzyskać trochę kontroli nad tym wszystkim.
Nawet, jeśli miało to oznaczać śmierć Deriusa. On zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, do czego może to doprowadzić, ale i tak pociągnął swoją wagę. Wyszarpał się, gdy ta zaczynała już biec. Karn zaszarżował w jej kierunku, ale na szczęście była szybsza. Miała pewne doświadczenie w walce z takimi kolosami i wykorzystała je do uniknięcia go, nie skupiając się jednak na walce. Nawet, jeśli by go zabiła, to nie osiągnęłaby nic więcej, dlatego też po prostu uciekła. Wybiegając na korytarz, usłyszała strzał. To, co widziała wcześniej jasno sugerowało, co mogło się tam stać.
Nie mogli do niej strzelać. Wiedziała o tym. Potrzebowali jej żywej. Do czego? Nie wiedziała. Nie myślała o tym. W tych sekundach, była tylko akcja. Nieważne jak taktycznym by się nie było. Jak rozsądnym na polu walki. Jak dużo się nie kalkulowało. Gdy przychodziło do takich sytuacji, nie było za dużo czasu na rozmyślanie. Nadświadomość oznaczała śmierć, a ona skupiała się na tym, by omijać wrogów, traktując ich jak płotki na jakimś posranym torze treningowym, na którym przeszkody terenowe mogą ją szarpać, łapać, chwytać i atakować. Raz jeden ją złapał - gdy wylądowała na ziemi, szybko podskoczyła, a błysk omniostrza odstraszył rywala.
Kamuflaż był fajną pomocą, ale jednak stawiała teraz na szybkość, niż na skradanie się. Infiltracja się skończyła, teraz trzeba było zwiewać.
I zwiać...zwiała. Nie liczyła ile przebiegła - ani w metrach, ani w czasie. Po prostu wiedziała, że biegła na tyle długo, by ciało zaczęło upominać się o swoje należne za tak ciężki wysiłek. Ale w tym momencie nie należało mu się nic. Nie dopóki stąd nie wyjdzie, i nie dopóty nie rozwiąże tej sprawy.
I wtedy odezwała się Meera. Miała świadomość o jej obecności, ale jej głos i tak stanowił pewną przyjemną niespodziankę. No tak. Miała jeszcze sojuszników.
- Nie wiem ile słyszałaś, ale chcieli mnie jako zakładniczkę. Mnie konkretnie, więc nie chodzi tylko o status Widma - odpowiedziała chłodno, kalkulująco. Wpatrywała się w punkty na mapie, wybierając sobie najbardziej optymalną trasę.
Zdecydowała się na tę "średnią", półtorej kilometra dalej.
No właśnie. Co z Deriusem? Gdy szła już w obranym przez siebie kierunku, skonfrontowała się z tą myślą. Mógł nie żyć. To byłoby oczywiste. Albo mógł jakimś cudem obrócić tę sytuację. Może to on strzelał. Nadzieja matką głupich, ale...
- Zablokuj jego wszystkie jego przywileje Widm i uznaj go za zaginionego w akcji. Nie widziałam ciała, ale wszystko sugeruje zgon. - stwierdziła po chwili z pewną ilością dziwnej dysocjacji w głosie. Z reguły bywała chłodna i nieczuła, ale teraz...? Jeszcze bardziej.
Nie zamierzała nawet próbować myśleć o tym, że to jej działania doprowadziły do tej sytuacji. Nie zamierzała o tym myśleć, nie zamierzała o tym mówić, i już na pewno nie zamierzała o tym rozmawiać. Z nikim. Nigdy. A już na pewno nie z Meerą.
- I tak pewnie będą po czasie, ale zobacz, czy nie dasz rady zmobilizować lokalnych sił policyjnych. Ktoś będzie musiał zrajdować tamten kurwidołek. Ze mną lub beze mnie - oznajmiła w końcu, skupiając myśli na najbliższych zadaniach.
To była chyba jedyna strategia na przetrwanie. Po prostu...rozwiązanie tej sprawy. Wpierw myślenie, potem pytania. Pytanie takie jak to, skąd wiedzieli, że Kryik i ona tu będą? Po co im ona? Czy Derius faktycznie nie żyje? To byłoby logiczne. Świat nie był pieprzonym videm, na którym jeśli nie widziało się zwłok, to gość dalej żył. Istnieje gigantyczna szansa na to, że gość był martwy, stąd też jej stwierdzenie.
I nieważne, czy chciała to przyznać, czy nie, to była jej porażka. Potencjalnie straciła naprawdę dobrego partnera przez praktycznie tylko swoje działania. Oczywiście, ta Gemma to zrobiła, ale ona...nie zachowała się najbardziej wyrachowanie.
Ale to nie było istotne. Istotna była Friede. Friede, która...nie istniała. I której "głupio" szukali. O co z tym, do cholery, chodziło? I dlaczego była w tej sytuacji sama? A, no tak. Przez jej wybory.
Mogła powiedzieć sobie tylko jedną rzecz - nie jedną sprawę sama rozwiązała. I nie jedną sprawę rozwiąże. Nieważne jak źle się w tym momencie czuła. Musiała po prostu...iść do przodu. Jak pieprzona maszyna do rozwiązywania problemów Rady.