Przytrzymała ją, gdy adrenalina przestawała krążyć w jej żyłach, a ciało po woli poddawało się środkom przeciwbólowym oraz antybiotykom. Ostrożnie, ułożyła asari na posadce. Wyglądała jak ktoś, kto zasnął. W objęciach Morfeusza, odzyskiwała siły, tak potrzebne jej, aby przetrwać do momentu nadejścia pomocy. Widząc te wszystkie trupy dookoła nich w ambulatorium, odpychała od siebie myśl, że mogła być kolejnym. Któremu tylko ulżyła w cierpieniu na ostatniej drodze. Zacisnęła mocniej wstążkę, którą tamowała lejącą się krew. Zostawiała po sobie krwawe ślady. Tu, na Ilos. W chwilach takich, jak ta, kiedy była zupełnie sama, mając przed sobą przeciwności losu, które przewyższały ją oraz przygniatały, trudno było się Fel pozbyć nieprzyjemnego uczucia, że tylko realizuje czyjś szaleńczy plam. Trochę jak marionetka, prowadzona po sznurku. Ku ucieszy mistrza lale, gdy potykała się jej noga.
Prychnęła wściekle, nie znalazłszy żadnych lekarstw, ani nawet opatrunków. Szafki faktycznie wyglądały na przekopane kilkukrotnie, z każdej, możliwej strony. Umiała sobie wyobrazić nadzieję każdego, kto szukał tutaj ratunku, lecz z każdą kolejną odsuniętą szufladą, czy otwartą szafką, nadzieja gasła.
Tak, jak jej teraz.
Nie mając innego wyjścia, ruszyła dalej. Za wonią śmierci. Ten specyficzny odór rozkładu oraz gnicia, nieco ją otrzeźwił. Wyrwał z objęć chaotycznych myśli, biegnących w różnych kierunkach. Jakby uznały za zasadne grać z nią w chowanego. Iris gorączkowo zastanawiała się co teraz, nie chciała zużywać resztki leków, mogła jednak nie mieć wyjścia. Decyzję postanowiła tymczasowo odwlec w czasie, trzymała się jako tako, idąc po ścianie i łapiąc się mebli, uważając jednocześnie, aby przypadkiem nie zrzucić żadnego ciała, bądź nie pociągnąć za mocno za płachtę. Pod kilka materiałów zerknęła, musiała. Była lekarzem, potrzebowała tej wiedzy, aby przekonać się, czy jakikolwiek trup miał w sobie cenne dane.
Te, jak się okazało, leżały od początku na wyciągnięcie ręki. Dopadła do datapadu, sapiąc z wysiłku. Odrzuciła sprzed twarzy pojedyncze kosmyki, część wiadomości była zaszyfrowana, wystarczyło jej jednak to, co zostało odtajnione, aby połączyć ze sobą kilka splotów włóczki całej intrygi. Pobieżnie przejrzała skany, gdyby tylko mogła wysłać je tu i teraz doktor Maketarii... Na moment, przytuliła do siebie datapad. Musiała zabrać urządzenie ze sobą, nawet, jeżeli oznaczałoby to niesienie go w ręku.
Rozglądając się po ułożonych ciałach, których spokoju absolutnie nie chciała zakłócać, mimo iż z tyłu głowy niczym sępy krążyły myśli, że może któryś miałby przy sobie coś cennego... Potrząsnęła głową, zadzierając ją wyżej i patrząc się prosto na drzwi.
Podeszła bliżej, już dawno obdarto ją z godności na tej przeklętej stacji, gotowa była więc tuptać i kuśtykach po woli, jak najmniej obciążając ranną nogę. Oparła się o ścianę, blisko panelu kontrolnego. Dotyk zimna na policzku, znowu przyciągnął uciekające myśli.
Tylko zerknie. Spojrzy na korytarz, zorientuje się w sytuacji. Jeżeli były tam husky, banshee czy inne kreatury, zdąży je zamknąć. W końcu nawet nie stałaby w progu. Gdyby korytarz, bądź pomieszczenie okazało się puste, ugnie się, zaaplikuje medykamenty i ruszy dalej.
Do Cicero. Teraz, jak nigdy wcześniej, miała ochotę rozszarpać to urządzenie i wytrząchnąć z jego najprawdopodobniej metalicznych bebechów odpowiedzi.
A z nimi, zamknie się w szafie i zaczeka na Cassiana.