Było tak wiele rzeczy, które przemykało gdzieś w otchłani jej podświadomości w tych kilku minutach.
Młoda asari spoglądająca z troską i niepokojem na mężczyznę, z którym pracowała. Prawdopodobnie nie był to ich pierwszy kurs razem. Ciężko było uznać współpracownika ze statku takiego jak Quebui za rodzinę, szczególnie biorąc pod uwagę przemiał załogantów w Trawersie i Terminusie, ale gdy zamykano ludzi w ciasnej przestrzeni na godziny, dni lub tygodnie razem, więzi pojawiały się prędzej czy później.
Informacje, którymi z wahaniem się z nią dzieliła. Brak zaufania był wyczuwalny w powietrzu, jakby instynkt asari nieustannie wrzeszczał w tyle jej głowy, podczas gdy racjonalne myślenie, bądź posłuszeństwo, wzięło górę. Gdy szły w stronę wyjścia, wyczuwała jej napięcie. Nie była w końcu rycerzem w lśniącej zbroi, nie była żołnierzem Przymierza czy kimś innym, komu tak łatwo byłoby zaufać, przypiąć łatkę bohatera i ruszyć w mrok pod jego dowództwem. Miała tylko karabin, sensowne argumenty i brak obciążających się dowodów. Ot, była lepszą perspektywą niż potencjalnie przekupieni ochroniarze. Nie miała tutaj nic do ugrania, Quebui było gówno warte tak jak pasażerowie na jego pokładzie. Po co więc miałaby stanowić dla nich zagrożenie?
Echo stawianych w ciasnym korytarzu kroków odbijało się w jej czaszce. Przyglądała się potylicy prowadzącej ją asari i ani jedna emocja nie pojawiła się na powierzchni jej świadomości. Wszystko to, co dostrzegała wokół siebie, kotłowało się gdzieś w upchanej na samym dole szufladzie kredensu i jedyne, co odczuwała, to mrowienie tego, co pozostało schowane, które tak łatwo było nazwać stresem, poddenerwowaniem czy adrenaliną.
Ludzie potrafią być agresywni, kiedy są przestraszeni.
Gdy fioletowa posoka skropiła jej ręce, gdy ciało spadło na ziemię z głuchym stąpnięciem, dezaktywowała swoje omni-ostrze.
Nie było w tym akcie zemsty, wyrazu wściekłości, czy wyładowania emocji. Była tylko paląca potrzeba, którą czuła w każdej tkance swojego ciała. Potrzeba tak intensywna jak wrażenie niezamknięcia drzwi do mieszkania czy zostawienia kuchenki na gazie. Potrzeba pojawiająca się w jej głowie niczym natrętna myśl i gdy tylko poświęciło się jej choćby sekundę uwagi, przezwyciężała logikę i racjonalność. Zmuszała do powrotu, do upewnienia się, zażegnania tego absurdalnego strachu, który przesiąkał przez materiał ubrań, paraliżował ciało.
W życiu nie przyznałaby przed sobą, że kierował nią strach.
Rozejrzała się i, jeśli było na to miejsce, chwyciła pod pachami asari i przeciągnęła ją w cień. Nie napędzała jej potrzeba zapewnienia jej godności, a zwykłe kupienie sobie kilku sekund na wypadek, gdyby ktoś schodził klatką schodową i miał ją dostrzec od razu. Nie zamierzała borykać się z przenoszeniem ciała jeśli oznaczałoby to pokonanie więcej, niż jednego metra i, widząc powiadomienie na swoim komunikatorze, pochyliła się jeszcze raz by zdjąć z jej nadgarstka omni-klucz.
Nie spojrzała już na jej twarz. Wiedziała, że poczułaby wtedy ukłucie w głębi siebie. Że szuflada podskoczyłaby, przypominając o swojej chaotycznej zawartości. Wolała nie pamiętać. Nie myśleć. Lubiła świat zero jedynkowy, nawet, jeśli jej emocje nigdy nie znalazłyby w nim miejsca.
Więc wyszła.
- Już jestem, Saiya - rzuciła do słuchawki, upewniając się, że może wrócić do korytarza i Sam podzielił los swojej towarzyszki. - Niewiele dało się z nich wyciągnąć, ale próbowałam. Mam jej omni-klucz. Pasażerowie powinni być wygonieni.
Zakładając, że Sam leżał już na ziemi, udała się wgłąb korytarza technicznego, z powrotem do swoich towarzyszy.
- Masz jakiś pomysł na wykorzystanie tej wewnętrznej sieci Quebui?
@Mistrz Gry