Pojedynek spojrzeń, któremu towarzyszyła strategiczna wymiana
informacji, którymi były przecież żywe emocje, nie trwała długo. Irissa przekazała Fel wszystko, co chciała zrobić przed odlotem - łącznie nieśmiertelnik. Coś
namacalnego, co wskazywało, że to, co przeżyła, nie było wyłącznie wyśnionym przez nią koszmarem, marą nocną, która nie miała prawa afektować jej codziennego życia. Z małą, metalową plakietką, w której wnętrzu wyżłobiono dane posiadacza, Iris pozostała w swoim doku sama, gdy radna asari skierowała się do wyjścia, raz jeszcze życząc jej bezpiecznej podróży.
Coś, czego być może potrzebowała bardzo przy ostatniej.
Clarissa czekała na nią w śluzie do świeżutko wylakierowanej, nowej korwety.
Ukłoniła się nisko, witając Fel na pokładzie. Skrzętnie trzymała się formalności, które Basset na takim etapie ich znajomości już dawno odrzuciła. Duval nie wydawało się to przeszkadzać - wręcz przeciwnie, sama chętnie podkreślała status radnej Fel, nie chcąc ani przez chwilę odezwać, bądź zachować się wobec niej jak koleżanka, co mogłoby jej uniżać.
-
Witaj na pokładzie, radno Fel - zakomunikowała sztywno, uśmiechając się niepewnie, co natychmiast pokazało sprawnemu oku Iris, że Clarissa nieczęsto bywała na statkach kosmicznych, a już na pewno nigdy nikogo na żadnym nie witała. Brakowało jej tej swobody, z którą wojskowi bądź załoga okrętów cywilnych traktują statek jako swój dom czy przydział. Jej buty na lekkim obcasie nie były kompletnie przygotowane do potencjalnych warunków bojowych - coś, o czym z reguły nie musieli myśleć cywile, których nadzieją było nienapotkanie żadnego problemu w głębokiej Galaktyce. Z reguły była to cecha, która umożliwiała w łatwy sposób identyfikację tego, kto stanowi załogę statku, a kto ludzkie
cargo, które zamierzało opuścić statek gdy tylko zawiną do portu i nieprędko na niego wracać. -
Gdzieś tutaj był... ach! Kapitan!
Kapitan Avera okazała się dobrze zbudowaną asari o jasnej, fioletowej karnacji. Jej twarz miała surowe rysy, lecz w oczach okalanych tatuażem chowało się ciepło, dzięki któremu musiała z łatwością nawiązywać znajomości. Przywitała radną na pokładzie w sposób oficjalny, a sposób jej zasalutowania zdradzał wojskowe przyzwyczajenia, których nie pozbawiło jej przejście do cywila. Kapitan była uprzejma i rzeczowa. Na wstępie poinformowała Fel, że jej kajuta była już gotowa, a wszystkie jej bagaże zostały przetransportowane do środka. Zapytała też wprost, czy ma omawiać z nią wszystkie techniczne aspekty ich przygotowania do odlotu, czy też zwięźle informować ją wyłącznie o konkretach, które z tego wynikały - na przykład czy życzyła sobie poznać szczegóły załadunku, który zabierali z Cytadeli, czy interesowało ją tylko to, że są wyposażeni na trzy miesiące i gotowi do drogi.
Nowa korweta była nieco mniejsza od Venus, co czyniło ją zgrabniejszą, a załogę nieco szczuplejszą. Pierwszym, co dostrzegła Fel, było jej zróżnicowanie. Na Venus służyli ludzie, których znała i którym ufała - z czego słowo
ludzie było kluczem. Załoga nowego statku była niczym kolorowy ptak, reprezentujący przekrój czterech ras, które dostąpiły zaszczytu posiadania przedstawicieli w Radzie.
Statek miał tylko trzy pokłady. Na głównym mieściło się obszerne Centrum Informacji Bojowych, wypełnione przyjemnym pomrukiem rozmów przygotowującej się do wylotu załogi. Z Centrum Informacji Bojowych korytarzem Avera poprowadziła Fel do kokpitu, w którym zastały ludzkiego pilota - młodego mężczyznę, może koło trzydziestki, siedzącego u sterów. Po drodze z CIB do kokpitu tkwiła śluza, przez którą Fel weszła do środka. Za CIB znajdowała się też mała sala odpraw dla oddziału polowego, gdyby ten takiej potrzebował. Druga połowa pokładu, oddzielona dwoma, grubymi drzwiami i krótkim korytarzem, ukazała radnej kajuty załogi, mesę, małe ambulatorium i dwie łazienki. W tej części pokładu nie przebywało tutaj zbyt wiele osób, gdyż w przygotowaniu do wylotu, większość miała jakieś zajęcie przed oficjalnym rozpoczęciem systemu zmianowego. Kwatermistrzem okazała się młoda turianka, która przywitała się z Fel usłużnie, przerywając sprawdzanie ich zapasów jedzenia w części kuchennej mesy, gdy przez nią przechodziły. Avera pokazała radnej również małe ambulatorium, w którym zastały ludzką lekarkę, doktor Evans. Doktor Evans służyła wcześniej w Przymierzu i była wstępnie zaznajomiona z wynikami badań Iris. Wyraziła chęć zejścia na bazę na Lunie wraz z nią, by móc przyuczyć się od tamtejszych lekarzy w jaki sposób najlepiej móc kontrolować nietypowy stan Iris. W ambulatorium znajdowały się również dwie kapsuły medyczne - jedna przystosowana do ich fizjonomii, druga zarezerwowana dla znacznie wyższych turian i barczystych przedstawicieli innych ras. Mogłaby pewnie pomieścić nawet kroganina.
Poziom niżej od głównego był typowo roboczy, co uświadomiła sobie po luźnych pogawędkach mechaników odbijających się echem od ścianek korytarza. Mieściły się tutaj wszystkie, potrzebne systemy, a także mały hangar, zdolny pomieścić tylko jeden prom - lub dwa, jeśli te praktycznie staną ze sobą łeb w łeb, co było w teorii wbrew zasadom. Główny mechanik okazał się neurotycznym salarianinem o ogromnej pasji do swojej pracy i zerowym wyczuciu towarzyskim. Avera musiała w pewnym momencie nakazać mu przystopowanie, gdy ten zaczął zalewać Iris potokiem słów na temat technologii na ich okręcie, stanie poszczególnych podzespołów, czy wyrażać swój zachwyt niektórymi nowymi elementami czy wątpliwość w stosunku do innych. Zupełnie nic nie robiąc sobie z tego, że rozmawia z radną, paplał w najlepsze na temat ich rdzenia pierwiastka masy, ignorując chrząknięcia Avery, która musiała dość dosadnie mu przerwać, co w żaden sposób go nie obruszyło.
Najwyższy pokład był w pełni zarezerwowany dla Fel oraz potencjalnych dyplomatów, którzy mieliby jej towarzyszyć. Na samym końcu korytarza, za dwójką drzwi dla bezpieczeństwa, znajdowała się jej kajuta. Pamiętając statki wojskowe, Iris natychmiast dostrzegła, że na miarę okrętów mogła być uznana za
luksusową. Na okrętach każda przestrzeń była wartościowa, lecz tutaj nikt nie żałował jej radnej. Jej kajuta była obszerna, wyposażona w meble niczym standardowe mieszkanie na Cytadeli, posiadała również wielką łazienkę z prysznicem o nielimitowym przepływie wody, w którym pomieściłyby się ze trzy osoby. Wielkie łóżko było wygodne i miękkie, a nawet tapczan stojący pod dużym wizjerem, reprezentującym widok na zewnątrz - obecnie wnętrze doku - był tak duży i wygodny, że gdyby chciała, mogłaby w nim spać.
Być może za poleceniem Clarissy, jej rzeczy zostały pozostawione w torbach i nikt nie ośmielił się ich wypakowywać. Fel mogła zrobić to sama, korzystając z dużej ilości wkomponowanych w ściany szafek. Miała nawet swój mały ekspres do kawy, obok którego ustawiono ogrom zamówionych przez Duval ziaren, tak, by nie musiała korzystać z tego umieszczonego w mesie. Kwatera Iris była samowystarczalna i kobieta mogła nie opuszczać jej przez cały okres podróży, jeśli tego by chciała.
Poza tym, na pokładzie znajdowała się sala konferencyjna oddana wyłącznie do prywatnego użytku radnej. Avera z niemałą dumą wskazała jej urządzenie stojące na środku, w którym Fel rozpoznała wyjątkowy komunikator. Umożliwiał jej kwantowe połączenie z Radą Cytadeli w każdej chwili, oraz w każdym miejscu na świecie - bez udziału boi komunikacyjnych. Tego typu połączenie nie miało prawie żadnych ograniczeń - poza tym, że kierowało ją wyłącznie do Rady i nie mogła korzystać z niego by połączyć się z jakimkolwiek innym w galaktyce. Obok sali konferencyjnych, na statku umieszczono również cztery małe kajuty przeznaczone dla cywilnych towarzyszy Radnej. Były małe, zdecydowanie bardziej
wojskowe pod względem wielkości i udogodnień, takich jak brak ekspresu czy mały prysznic z ograniczonym przydziałem wody, lecz ich standard i tak był znacznie wyższy niż robiono to zwykle. Jedną z nich zajmowała już Clarissa. Jeśli Fel chciała ją odwiedzić, dostrzegła, że Duval spakowała tak wiele ubrań, że nie mieściły się w jej jednej szafce, którą jej przydzielono i część zawiesiła na wieszakach na swoim prysznicu.
Po zwiedzeniu całego okrętu, Fel została zaproszona przez asari do Centrum Informacji Bojowych. Holograficzny obraz Galaktyki zabłysnął, gdy weszła na podwyższenie zwykle zarezerwowane dla kapitana statku, lecz które teraz użyczyła jej Avera. Rozpoczynali pierwszy, dziewiczy lot ich korwety i choć nie posiadała ona jeszcze wymalowanej z boku nazwy, ani nie widniała w rejestrach jako własność radnej Fel, załoga z wyczekiwaniem spoglądała na to metaforyczne przecięcie
czerwonej wstęgi, którym było wybranie kursu ich podróży.
Gdy Iris ożywiła hologram swą dłonią, odnajdując w nim znajomy punkt Gromady Lokalnej - swój dom - obok znajomego globy pojawił się mały, połyskujący Księżyc. Wybranie go i zatwierdzenie jako ich punktu docelowego ustanowiło rozpoczęcie pierwszej trasy okrętu w rejestrze i spotkało się z wiwatem wszystkich znajdujących się w Centrum Informacji Bojowych.
Podróż na Lunę miała zająć plus minus dwadzieścia godzin, z których większość mieli spędzić w tunelu Przekaźnika Masy. Przed wlotem do tunelu mieli dziesięć minut, więc gdy korweta obudziła się do życia, Fel musiała wysłać wszystkie wiadomości, jakie chciała, nim wyjdą z zasięgu boi komunikacyjnych. Gdy wkroczyli w miękkie objęcia promienia Czerenkowa, jedynie komunikator w sali konferencyjnej nadal działał, oferując jej bezpośrednie połączenie z Radą.
Dwadzieścia godzin zleciało szybciej, niż zwykle schodziło na podróże międzygwiezdne. Część z tego wynikała z nowości tego wszystkiego - nowych członków załogi, nowych planów, tajemniczego celu, o którym nie miała wiedzieć reszta wszechświata. Niektórzy załoganci chętnie witali się z radną Fel i odpowiadali w sposób luźny na jej pytania, inni byli nieco onieśmieleni jej statusem i stresowali się, gdy zagadywała do nich na jakiś temat - jakby przepytywała ich na sprawdzianie. Ich twarze czerwieniały, głosy zaczynały się jąkać. Ci umykali nieco przed jej spojrzeniem, czmychając do przydzielonej sobie pracy gdy przechodziła obok.
Mniej więcej w połowie drogi zmieniła się zmiana i Iris mogła porozmawiać z drugą połową załogi, jeśli miała na to ochotę. W tym czasie, Clarissa towarzyszyła jej w jej podróżach po statku - częściowo dlatego, że ciągle konsultowała z nią jakieś rzeczy, a częściowo dlatego, że niezbyt miała coś innego do roboty. Duval nie czuła się zbyt komfortowo, sama przechadzając się korytarzami choć kapitan Avera traktowała ją z uprzejmością należną gościowi radnej Fel.
Przez kilka godzin ich drogi omawiały razem strategię tego, co
oficjalnie porabiała radna. Duval przedstawiła jej harmonogram, którego w praktyce nie miały się trzymać, ale który otrzymały media. Miała do niego kilka uwag i pytań, szczególnie dotyczących hipotetycznych, wymyślonych spotkań ze znajomymi i kolegami po fachu Iris, co do których mogła mieć różny stosunek. Duval przygotowała również pod okiem Fel kilka przemów, które ta miała rzekomo wydać w kilku miejscach na Ziemi - pokrzepiających, upamiętniających tragedię na Mindoirze, potępiających działanie Sojuszu Systemów Terminusa i zapowiadających ognisty odwet. Wszystko to, czego oczekiwano po ludzkim reprezentancie rządu, któremu w tak personalny sposób wypowiedziano wojnę.
Ostatnie kilka godzin podróży, gdy entuzjazm nieco przygasł, a na statku wśród załogi wkradła się rutyna, okazało się ciche. Clarissa udała się na spoczynek, sugerując to samo Iris. Jej pościel była miękka, biała, uszyta z jakiegoś nieprawdopodobnie delikatnego materiału, a jednak sen nie był czymś łatwym do osiągnięcia. Być może to stres tego, co miało nadejść, nowe otoczenie, a może te
namacalne mary senne, które pojawiały się przed jej oczyma zawsze, gdy przymknęła powieki - coś nie pozwalało jej wypocząć w należyty sposób.
Wtedy w dłonie wpadł jej pakiet danych, który pobrała za poleceniem Irissy. Jego zawartość brutalnie zamazała nową rzeczywistość, w której znalazła się na kilka godzin. Zatarła nowy, uroczysty okręt Radnej Cytadeli, przykryła uśmiechy gotowej na nową przygodę załogi, utwardziła miękki materac, na którym siedziała. Wyrwała ją z tego świata, do którego udało jej się powrócić, wrzucając ją z powrotem w środek nieprzyjaznego, obcego Korlusu. We wspomnienia, które na krótką chwilę świeżość nowego statku i załogi mogły zepchnąć na dalszy tor, upchać w tyle głowy, w jednej z szuflad, z których szybko wylewa się zawartość na zewnątrz, domagając interwencji.
Pierwszą sekcją pakietu stanowiły obszerne dane wywiadowcze, które udało się pozyskać na przestrzeni kilku ostatnich tygodni. Według nich, Korlus został w pełni przejęty przez Sojusz Systemów Terminusa i obecne na nim samorządy poddawały się woli SST bez najmniejszych skrupułów. Prawda sięgała jednak nieco głębiej i konfliktowa natura, tak charakterystyczna dla tego rejonu, wychodziła na powierzchnię. Nawet na Korlusie, SST nie potrafiło być jednorodne. Wyróżniano trzy ugrupowania, które posiadały największą kontrolę nad tym obszarem. Maelstrom kontrolował największe przetwórnie złomowiska, z którego pozyskiwał części. Jego główną bazą była wytwórnia broni, położona trzy tysiące kilometrów od Choquo w ogromnej metropolii Kadre. Kadre, głównie za sprawą Maelstromu, ogłosiło się oficjalną stolicą planety, za którą obecnie uznawane jest Choquo i do dziś trwają spięcia na temat tego, które z miast piastuje tę funkcję.
Choquo za to podzielone jest pomiędzy dwa ugrupowania, które wydają się działać ze sobą w symbiozie. Hybris kontroluje wszystkie porty kosmiczne w jego okolicy, co daje mu ogromną przewagę monitorowania tego, co dzieje się na powierzchni planety. Prawdopodobnie wiedzieli też o tym, że transportowana jest jakaś
wartościowa paczka przez Crucis. Przedstawiciele ugrupowania zasiadają w radzie miasta, dzieląc się swoimi stołkami z trzecim pionkiem na mapie - pionkiem, który nadal nie ujawnił się szerszej publice.
Niewiele było wiadomo o trzecim ugrupowaniu, które posiadało swoje wpływy na planecie. Raporty spekulowały, że Hirano Tower, którego boleśnie znajomą architekturę Fel dostrzegła na zdjęciach, było jakiegoś rodzaju placówką badawczą, kontrolowaną przez właśnie to, nieznane ugrupowanie. Grupa ta działała w sojuszu z Hybris, lecz jej powiązania z Maelstromem były nieznane. Prawdopodobnie również to do niej należała stacja Aeris, położona w środku wrogiej przestrzeni gethów. Na temat potencjalnego sojuszu SST z gethami, Fel znalazła dodatkowe czterdzieści stron analizy wszystkich za i przeciw, z wypisanymi potencjalnymi zasobami, które Sojusz mógłby w ten sposób pozyskać oraz korzyściami obu stron, dzięki którym taka współpraca w ogóle byłaby możliwa.
W raportach znalazł się nawet Vincenzo Artonis, o którym dość długą notkę mogła przeczytać. Młody, ambitny, zawsze miał o sobie nieco zbyt wielkie mniemanie i bywał najgłośniejszy w barach na Omedze, wygłaszając swoje plany na przyszłość i propozycje zmian, które jego zdaniem musiały zajść. Krogański właściciel The Brick mówił, że przerżnął własną matkę, żeby dopiec zapijaczonemu ojcu, choć były to jedynie plotki. Pomimo swojego nieco wydumanego ego i słabości do kobiet, słynął ze swojego rewolucjonistycznego podejścia, dobrych pomysłów i determinacji, której brakowało wielu. Trzy lata temu jako pierwszy zaczął nawoływać do mobilizacji, lecz z tego co było wiadome, nie współpracował ani z Hybris, ani Maelstromem. Jakiś czas temu zniknął z barów, a plotki wśród Sojuszu Systemów Terminusa głosiły, że planuje coś wielkiego. Zdaniem Widm i uzyskanych przez nich danych wywiadowczych, Artonis objął dowodzenie nad nową frakcją Sojuszu Systemów Terminusa.
Nad ich flotą.
Sojusz doczekał się zorganizowanej na wzór wojskowej floty, na której czele stał rewolucjonista. Nie było wiadome, jak wielki jest ich rozmiar, iloma statkami dysponują, ani nawet gdzie w Terminusie schowała się cała, ogromna flota. Iris widziała tylko zamazane zdjęcia okrętów na tle czarnej, kosmicznej otchłani, niewyraźne ujęcia wnętrz brudnych doków i odczyty z sond kosmicznych, które nic jej nie mówiły. Vincenzo, szalony i ambitny człowiek, zdaniem Widm miał w garściach potencjalne zagrożenie dla Przestrzeni Rady Cytadeli.
Cassian Daharis.
Znajome nazwisko przykuło uwagę, przywróciło wspomnienia słodkiej, fioletowej kawy i skórzanej książki, pozostawionej na zapomnienie w kajucie na Aeris. Dostrzegając, że do końca dokumentu zostały jej zaledwie dwie strony, mogła poczuć ukłucie zawodu. Informacji na jego temat nie było wiele - nie tyle, ile by chciała.
Nie tyle, ile obiecał jej, że wyjawi, gdy to wszystko już się skończy.
Dane pozyskane na jego temat były przedstawione w formie odwrotnie chronologicznej, od najnowszych po najstarsze. Pierwszy wpis datowany był na tydzień temu - był zaledwie niewyraźnym zdjęciem, na którym rozpoznała męską sylwetkę na lądowisku Hirano Tower. Nie widziała jego twarzy, nie mogła nawet być pewna, czy to w ogóle był on, choć Widmo kierujące operacją zakreśliło jego sylwetkę kółkiem. Towarzyszył mu cały oddział uzbrojonych żołnierzy, w którego środku gdzieś zmierzał. Nie wiedziała, czy im dowodził, czy też był przez nich eskortowany.
Następna data była dla niej znajoma. Boleśnie znajoma. Znajome, jasne korytarze pięknego budynku w samym środku kolonii na Mindoirze przywitały ją wspomnieniami uroczystej ceremonii, zakończonej w tak brutalny sposób. Nagrania były krótkie, lecz ukazywały jej perspektywę, której nigdy wcześniej nie widziała - gdzieś na samym dole ulic, którymi cywile uciekali w stronę najbliższego wejścia do kosmicznego promu. Fel dobrze pamiętała swoją pośpieszną ewakuację z powierzchni planety prywatnym transportowcem. Tak samo jak ona, większość polityków wezwała swoje statki kosmiczne i rzuciło się do ucieczki. Lecz zwykli ludzie, ci, którzy nie mieli możliwości ominięcia prawa z pomocą swojego pieniądza, rzucili się do portu by dotrzeć na statek na czas.
Dostrzegła Daharisa wyraźnie. Jego włosy były krótsze, policzek przykryty krótkim zarostem. W dłoniach dzierżył ten sam karabin, którym strzelał do gnających w ich kierunku husków na Ilos. Na jego piersi, czerwienią wymalowano symbol Sojuszu Systemów Terminusa. Za jego plecami, pełen oddział uzbrojonych bojowników okopał się u wejścia do promu. Gdy z budynku wypadła ku nim nadciągająca masa ludzi, gnana paniką i chęcią ewakuacji z planety, Daharis wykonał znak ręką na wzór tych, którymi posługiwano się w Przymierzu.
Wtedy rozgorzały strzały. W nagraniu nie było głosu, ale doskonale widziała drżenie karabinów w ich dłoniach, błysk ognia z lufy. Oddział Sojuszu zaatakował gnających ku nim cywili, fortyfikując wejście do portu kosmicznego. Kule wbiły się w zdesperowaną, ludzką masę, a pierwsze ciała wpadły pod nogi biegnących, brocząc ulicę krwią. Ani przez chwilę, żołnierze nie drgnęli, nie zawahali się, nie zaprzestali strzelania. Tak długo, jak ich pochłaniacze ciepła były zimne i prawne, atakowali nacierającą masę zdesperowanych ludzi. Niektórzy odpowiadali im ogniem z prywatnych pistoletów czy działek, w tłumie pojawiło się nawet kilku policjantów, których tarcze błyszczały chwilę, nim ich właściciele padali na ziemię. W chwili, w której Fel wznosiła się prywatnym statkiem w powietrze, w stronę czarnego kosmosu, Daharis znajdował się niespełna kilometr dalej, w dole.
Upewniając się, że ci, którym przeznaczone było zostać pogrzebanym nie umkną swojemu przeznaczeniu tak, jak zrobiła to ona.
Kolejny przeskok w informacji był datowany na ponad rok wcześniej. Początkowo, w raportach tkwiła w tym miejscu pustka, w której Widmo hipotetycznie wpisało "śmierć" jako powód. Teraz, po informacjach uzyskanych przez Fel, uzupełniono ten obszar jako
przydział na stację Aeris. Z jakiegoś powodu, Widmo prowadzące szkolenie użyło określenia "degradacja na kosmiczne zadupie", opisując pokrótce przeniesienie się Daharisa do przestrzeni gethów.
Poprzedzające lata były jedynie urywkami, strzępami wyszarpanymi z odmętów wywiadu działającego w Terminusie. Początki nawiązywania się Sojuszu Systemów Terminusa są wciąż niejasne dla Wywiadu, lecz sylwetka Daharisa, a czasem nawet jego nazwisko, przewija się przez akta od samego początku. W jednym z wydanych za nim listów gończych na Aite widnieje jako
oficer reprezentujący ugrupowanie Maelstromu. Lista przypisywanych mu morderstw, kradzieży, przypadków przemytu oraz handlu bronią jest tak rozległa, jak niepotwierdzona. W niektórych raportach pojawiają się jego zdjęcia i choć zawsze są kiepskiej jakości, Fel bez trudu go rozpoznaje. Na większości z nich ma na sobie pancerz, lub przy pasie przytroczoną broń. Uchwycone w półmrokach stacji kosmicznych lub w ciemnych alejkach planet, ukazują jej życie, które wiedziała, że prowadził - a jednak surrealistycznym było je dostrzec.
Mogła podejrzewać, że Daharis był kiedyś żołnierzem. Inaczej posługiwały się bronią i poruszały na polu walki
szczury z Omegi, których walki o życie nauczyły ulica i rządzące nią gangi, a inaczej robili to zawodowi żołnierze. Cassian walczył metodycznie, na swój sposób
spokojnie, tak, jak robił to ktoś, kto całe życie operował w podobnym środowisku. A jednak nie znalazła zbyt wielu informacji na temat jego służby wojskowej. Widmo o inicjałach I.L. zgłosiło do radnej Irissy problem z komunikacją z Przymierzem, które niechętnie dzieliło się swoimi danymi z bazy, nawet na uprzejme prośby ze strony Rady. Fel wiedziała, że mogło stać za tym wiele powodów - począwszy od wstydu. Według pozyskanych informacji, major Daharis otrzymał zwolnienie karne w 2180 roku, lecz szczegóły tego zwolnienia zostały utajnione. Umknął systemowi prawnemu, opuszczając Układ Słoneczny i zaszywając się w Systemach Terminusa i do dziś wisiał za nim oficjalny nakaz aresztowania, którego nikomu z Przymierza nie udało się jeszcze wyegzekwować.
Dane o misjach i awansach były z tego powodu bardzo strzępkowe i niewiele jej mówiły. Z tego co widziała, zaciągnął się bardzo młodo i większość swojego życia poświęcił wojsku. W kilku misjach, w których uczestniczył, udostępniono nazwiska poległych bądź członków jego oddziału. To wśród nich, czytając raporty raz po raz, Fel znalazła znajome nazwisko. Wiele lat temu, w oddziale wtedy komandora Daharisa znalazł się sierżant Peter Yoxall, którego poznała przelotnie i w nieprzyjemnych warunkach, gdy piastował już inną rangę, wiele lat później.
Z czytania danych raz po raz wyrwało ją stukanie do drzwi kajuty. Orientując się w świecie wokół i czasie, który upłynął, wyczuła, że korweta drżała lekko, co oznaczało, że konwencjonalne silniki pchały ich w stronę celu. Nie wyczuła charakterystycznego wchodzenia w atmosferę planety, lecz nie powinna się takich samych wrażeń spodziewać, ponieważ lecieli na Lunę. W drzwiach stanęła Clarissa. Miała na sobie długą, ołówkową spódnicę, niskie obcasy i kremową koszulę, której rękawy podwinęła. Włosy spięła w elegancki kok.
-
Radno Fel, za dziesięć minut wylądujemy w porcie w Couloir City, na Lunie - poinformowała ją. -
Z portu podróż do ośrodka I.L.R.C. odbędzie się z pomocą jakiegoś pojazdu naziemnego, nie możemy wylądować bezpośrednio przy nim. Z tego powodu chciałam spytać, co chciałaby Pani do niego zabrać? Ośrodek znajduje się godzinę drogi od portu.