Vex obserwował lufy skierowanych w swoją stronę broni, gdy słowa Etsy zawisły w powietrzu. Unoszące się między nimi napięcie nie poddawało się nawet uderzeniom wiatru czy zacinającego deszczu, nie chcąc opuścić czarnej plaży, która zdawała się naturalnie przyciągać katastrofy i trudne decyzje. Dwadzieścia pięć minut... Niemal pół godziny zdawało się być wiecznością, gdy miało się wycelowane w siebie osiem karabinów, a dzierżące ich osoby stanowiły trzon jednostek specjalnych. Przylot Arae mógł odbyć się na długo po tym, gdy potencjalna walka zostanie przegrana, ale jeżeli przetrwałby do tego czasu lub został schwytany, to krogańskie wsparcie mogłoby okazać nieocenione. Niestety w grę wchodziły również pozostałe komplikacje - w tym te, które wywołałoby wtargnięcie fregaty ponad Wyspy należące do bogatych, ceniących sobie prywatność ludzi. I tak zapowiadało się na małą, polityczną migrenę bez względu na konsekwencje, ale czy mógł to jeszcze bardziej zaogniać?
Nieobecność Mayi stanowiła dodatkowy problem, ale ten akurat spadł na dalszy poziom jego uwagi.
Nie zareagował od razu, nie decydując się jeszcze na danie sygnału, milcząc. Gdyby nie obecność starszej kobiety za plecami, która wkładała stalowy pręt w tryby każdej, potencjalnej próby obrony, decyzja byłaby łatwa - szczególnie dla jego chcącej znaleźć ujście frustracji, która domagała się krwi, a która chociaż teraz nieco przycichła, gdy uświadomiła sobie poziom zagrożenia, to jednak wciąż tliła się gdzieś na dnie jego świadomości. Jednak próba jednoczesnej ochrony własnego życia oraz życia swojej niechętnej zakładniczki, której współpraca stała na włosku, czyniła to zadanie drastycznie trudnym. Jeżeli nie niemożliwym. A to na nowo przebudziło jego ostrożniejszą, bardziej pragmatyczną stronę.
- W takim razie obawiam się, że mamy problem - odpowiedział po chwili ciszy, błądząc wzrokiem po twarzy jasnowłosej. Jej brak zainteresowania tematem oraz monotonność wypowiedzi, które brzmiały jak powtarzane formułki, kłócił się z jej pozornie obojętnym podejściem do prawdziwych przyczyn tego co robiło tu Widmo. Nie był pewien czy wynikało to z własnej pewności siebie, czy z potrzeby odbębnienia pewnych formalności, które i tak miały doprowadzić do tylko jednego finału - z którego kobieta zdawała sobie sprawę, mając swój określony cel i tylko próbując przyspieszyć jego nadejście, ale jednocześnie dać sobie niezbędne minimum alibi.
Wpatrywał się w kobietę, nim w końcu podjął decyzję, bardziej pod wpływem intuicji niż złożonego planu. Odkaszlnął cicho.
- Wasze obowiązki wykluczają się z uprawnieniami nadanymi mi przez Radę. Wiedza, którą ta dziewczyna może posiadać, jest krytyczna do mojego śledztwa i na tej podstawie sugeruję wam odstąpić. Macie pełne prawo skontaktować mnie z waszym przełożonym lub złożyć zażalenie w tej sprawie i jestem pewien, że zostanie należycie rozpatrzone. Macie moje słowo, że jej życiu oraz zdrowiu nie będzie nic groziło, a jej wolność osobista zostanie zwrócona jak tylko odpowie na moje pytania i rozwieje moje wątpliwości - powtórzył lakonicznie, odbijając uwagę kobiety w tym samym, formalnym tonie, skoro tak zamierzała prowadzić tą grę. Nie trwało to jednak długo. - Jedyną osobą, która ją krzywdzi, jest jej ojciec. Ale mam wrażenie, że to już wiecie.
Przekrzywił lekko głowę, wbijając wzrok w jasnowłosą. Sam fakt, że znała Sonię, zasugerował mu więcej, niż spodziewał się, że się dowie. Reed był skrytą osobą, która unikała kontaktów, więc jeżeli kobieta znała się z jego córką, to znaczyło, że miała wcześniej jakiś powód być w ich mieszkaniu - którego dziewczyna długo nie opuszczała, biorąc pod uwagę kurz na jej butach i problemy ze znalezieniem rzeczy potrzebnych do wyjścia poza cztery ściany budynku. A to sugerowało, że mogło łączyć ją ze starcem coś poza zwykłym obowiązkiem ochrony każdego obywatela Wysp Owczych.
Pieniądze były pierwszym i najprostszym wyjaśnieniem, chociaż opłacenie całego oddziału specjalnego wydawało się być droższym przedsięwzięciem niż opłacenie zwykłego komisarza. Drugim była wojskowa przeszłość Abrahama, która jakimś cudem wciąż miała swoje macki w teraźniejszości, ukryte pod nimbem braku pełnego obrazu sytuacji, której turianin nie mógł przebić.
- Jeżeli macie wątpliwości co do moich intencji i faktycznie zależy wam na dobru Sonii, to możecie odeskortować mój prom aż do mojego okrętu, gdzie poczekamy na potwierdzenie moich uprawnień od Rady. Ale dziewczyna idzie ze mną - powiedział w końcu, ale przez jego szczeliny prześlizgnęły się pierwsze macki chłodu. - Jeżeli jednak jesteście tutaj, bo ten starzec was również ma w swojej kieszeni, to może od razu odpuśćmy sobie ten taniec. To był dla mnie cholernie długi dzień.