24 lis 2022, o 18:45
Andrei nie lubił przeciągających się spraw, co było tylko dodatkowym argumentem przemawiającym za odmawianiem przenosin do dochodzeniówki. Nie, żeby mu ktoś kiedykolwiek takie przenosiny zaproponował - i nie, żeby się w ogóle zapowiadało na taką propozycję. Gdyby jednak kogoś rozum opuścił i gdyby wyszedł do Asena z tak nieprzyzwoitą ofertą - Bułgar zaparłby się wszystkimi czterema odnóżami i nie dał się ruszyć. Dochodzeniówka? Wolne żarty, przecież tam nie miałby życia.
To, czy ma je jako pilot pościgowy, stojąc w rozkroku między wydziałem wykonawczym a patrolowym - to była kwestia dyskusyjna. Sam Andrei z przekonaniem stwierdziłby, że owszem, ma, ma tego życia aż za dużo - i mnogość nocnych dyżurów nijak na to nie wpływa. Gdyby jednak miał przytaczać jakieś konkretne argumenty na potwierdzenie swej tezy, to pewnie by się zaciął, no bo co miałby powiedzieć? Że po służbie hobbystycznie ściga się na ulicach Cytadeli, i nawet zdarzy mu się odnieść tam jakieś sukcesy? Że, po zdjęciu munduru, baluje nie gorzej od tych, których w ciągu dnia mógłby zatrzymać za rozboje? Że nie zawsze trafia do swojego łóżka, że czasem zatrzymuje się u kogoś innego, a potem nie do końca pamięta, jakim cudem tak zbłądził? No nie. Nic takiego nie mógłby powiedzieć. Życie miał bogate, ale zdecydowanie nie mógł aż tak się nim chwalić.
Dajmy jednak spokój dygresjom i wróćmy do tego, co ważne. Czyli spraw, których Andrei nie lubił. Takich, co to ciągną się miesiącami i nie potrafią się skończyć, bo ciągle można dowiedzieć się czegoś nowego. Asen takich wątków nie lubił i, jak można się domyślić, swoich spraw tak nie prowadził.
Generalnie, nie miał ich za dużo. Był przede wszystkim pilotem, jego praca kończyła się zwykle po brawurowym zatrzymaniu nieszczęśliwca, który myślał, że go prześcignie. Potem oddawał ofiarę w ręce kolegów z tego bądź innego wydziału i cyk - zadanie wykonane. Nie potrafił jednak opędzić się od wszystkich dochodzeń. Tam, gdzie w grę wchodziło dużo pościgów za skycarami pełnymi prochów - wtedy zwykle zajmował się tym sam. No bo SOC to jednak wiecznie ma za mało rąk do pracy, nie? Więc logika była taka, że jak procent gnania po ulicach za zbiegami jest wystarczająco duży, by podciągnąć cały wątek pod kompetencje Andreia - dokładnie to robiono. Uszczęśliwiano go kukułczym jajem w postaci sprawy, której wcale nie chciał.
Teraz nie było inaczej. Możliwość pokręcenia się na salonach była wprawdzie całkiem zabawna - Asen mógł sobie przypomnieć, jak to było przed laty, kiedy nie był jeszcze aż tak czarną owcą swojej rodziny - ale nadal, gdyby miał wybór, to by tej sprawy nie wziął. A jak już wyboru nie miał - to zamknął temat tak szybko, jak mógł, proste. I kiedy już prawie zapomniał o takim dochodzeniu - tydzień to dla Andreia wystarczająco dużo czasu, by wyprzeć nieciekawe wspomnienia - to te wróciło nagle, nieoczekiwanie, zmuszając go do odświeżenia sobie pewnych tematów.
Na przykład, co to w ogóle była za sprawa. Ile było tego piasku. I co właściwie wpisał w raporcie zamykającym śledztwo.
Właśnie o tym myślał gdy, skinieniem głowy witając się z wpuszczającym go turianinem, wchodził na miejsce zbrodni. Z daleka widział już wydzierającego się i szalejącego nieprzyzwoicie Bailey'a. Bułgar uniósł brwi lekko. Jaśnie panujący? Tutaj? Jasne, Bailey był świetnym funkcjonariuszem, ale jednak... Osobiście?
Dużo smrodu i gówna, dokładnie tego Andrei się spodziewał, raźnym krokiem prąc ku krzykaczowi w mundurze. Skoro był tu szef, to było grubo. Pytanie tylko, jak wiele tego, co się stało, było winą Asena. Sam zainteresowany miał nadzieję, że niewiele. W swojej karierze popełnił już wprawdzie niejeden błąd, ale naprawdę nie lubił się tłumaczyć.
Jeszcze po drodze zauważył znajomą twarz. Najpierw wprawdzie jego wzrok padł na zdecydowanie zbyt ambitną, nadgorliwą wręcz funkcjonariuszkę - uśmiechnął się do niej z przyzwyczajenia - nie poświęcił jej jednak za dużo uwagi, zaraz skupiając się na tej obok. Czyli co, praca w doborowym towarzystwie? Czy może wspólny opierdol? Nie potrafił wprawdzie wymyślić, za co Bailey mógłby chcieć pokarać Morozovą, ale...
Nie, jednak praca. Chyba. W każdym razie, Ekaterina nie wyglądała, jakby miała cokolwiek wspólnego z tym, co się tu stało. Bo gdyby coś napsuła, to raczej nie meldowałaby się aż tak entuzjastycznie, nie?
Uśmiechając się zawadiacko i puszczając dziewczynie oko na powitanie, w kolejnej chwili skupił się już na Bailey'u. Machnął ręką w wyrazie czegoś, co było chyba mocno niedbałym, zdecydowanie nieregulaminowym salutem i odetchnął cicho.
- No co tam? - rzucił jak gdyby nigdy nic, ewidentnie nie mając instynktu samozachowawczego. Za grosz.