Nie wiedział jak długo spał. Zdawać by się mogło, że minęły całe wieki, bo gdy otworzył oczy, czuł się jak nowo narodzony. Ból głowy już go tak nie kosił, ciało zdawało się być tysiąc razy lżejsze i co ważniejsze, współpracowało z chęciami Bruce'a. Gapiąc się w sufit, wyciągnął przed siebie łapy, jakby chciał go chwycić. Przyjrzał się dłoniom, nie dowierzając, jak skuteczna okazałą się pomoc medyczna, jaką mu zaserwowano. A biorąc pod uwagę, że ostatnie dni zdawały się być jednym, niekończącym się koszmarem, nie mógł się po prostu nie uśmiechnąć. Chwilę później wsparł się na łokciach i rozejrzał dookoła po ambulatorium.
- Właściwe miejsce do ponownych narodzin. - Powiedział do siebie, ziewając potężnie. Chwilę poświecił na rozmyślania dotyczące ostatnich wydarzeń. W tym i rozmowy z Ann. Co ciekawe, miał jakieś dziwne przeczucie, że nie nacieszy się zbyt długo odpoczynkiem. Było to jednak na tyle nikłe odczucie, że nie był w pełni tego świadomy. Uczucie pojawiające się gdzieś na granicy poznania, można by rzec, że w pewnym stopniu irytujące. Bo wiesz, że coś tam jest, ale nie jesteś w stanie tego pochwycić. I tak to męczy i wierci, aż doprowadza do skrajnego wyczerpania, a następnie samobó... Wróć, może odrobinę za daleko idące wnioski. Pozostańmy przy irytacji.
- Dzień dobry, Skyline. - Przywitał się z czterema ścianami statku, co zwykł robić na jego własnym kawałku żelastwa. Nawyk, który lekko zakuł go w serducho, gdyż jego wierny kompan był teraz nic nieznaczącą kupą złomu. Trzeba było się jednak podnieść i rozejrzeć. W końcu miał sporo do zrobienia.
A roboty przybyło mu już po chwili, gdy w głośnikach odezwał się jakże znajomy głos. Ann szpanowała i zaczęła wydawać rozkazy. Jej biedny narzeczony nie miał w ustach nic ciepłego od wielu dni i teraz bez śniadanka musi dymać do zbrojowni, by znaleźć coś dla siebie. Nim jednak dopasował do siebie standardowy pancerz i chwycił za podstawową broń każdego wojskowego udał się na... tron. Co jak co, ale musiał zadbać o najważniejsze. Na co mu broń, jeśli w środku walki chwyciłaby go potrzeba? No właśnie. Szybkie tararara, myjątko i już mógł lecieć do zbrojowni... o której nie miał po jęcia, gdzie się znajduje. Ale to już inna sprawa.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąTo i ja się zmywam z tematu :)