Irene Dubois
Żadne z mijanych drzwi nie otworzyły się z hukiem, by przyprawić rudą o palpitacje serca, niewiele też było zza nich słychać. Kompletna cisza za trzema, za jednymi coś jakby szemranie, może przyciszona rozmowa - to jednak słychać było tuż przy samym przejściu i ledwie przez chwilę, stąd trudno było stwierdzić, co tam właściwie się działo. Sama Irene zresztą nie zamierzała tracić czasu na zgłębianie podobnych, prawdopodobnie nic niewartych sekrecików i, kierowana być może intuicją, ruszyła dalej.
Po kilku kolejnych krokach i przyczajeniu się na zakręcie korytarza nadal nikt jej nie niepokoił, stąd mogła odetchnąć spokojnie i poświęcić chwilę na nasłuchiwanie. Tym razem miała zdecydowanie więcej szczęścia, niż poprzednio - gdzieś niedaleko ktoś był. Nie na samym korytarzu - głosy kilku osób były przytłumione na tyle, by móc wnioskować, iż znajdują się one w jakimś oddzielnym pomieszczeniu - ale wystarczająco blisko, by móc je usłyszeć. Szybka analiza tego, co dane jej było usłyszeć, pozwoliła także ostrożnie oszacować liczbę dyskutujących - trzy, może cztery osoby. Co najmniej. Za tło robił im dodatkowy szum, który trudno było przypisać do jakiegokolwiek znanego dźwięku, a który - razem z odległością i prawdopodobnymi drzwiami, jakie oddzielały Dubois od nieznajomych - skutecznie uniemożliwiał wyłapanie konkretnych słów.
W każdym razie, to tylko rozmowa - nic na tyle niepokojącego, by nie zaryzykować ostrożnych oględzin wzrokowych. Wychylając się nieznacznie zza zakrętu, ruda mogła poszerzyć rozpoznanie - jej oczom ukazał się, co jasne, dalszy ciąg korytarza. Tym razem jednak przejście - ponownie zaopatrzone w drzwi, po jednej sztuce po prawej i lewej stronie - było stosunkowo krótkie, kończyło się zaś szerokimi, zdobionymi (same dekoracje nie były niczym szczególnym, identyczne musiały znajdować się na kilku innych przejściach prowadzących do luksusowych saloników dla specjalnych gości) odrzwiami. Te wprawdzie nie wyglądały na zamknięte, ale niewątpliwie to właśnie zza nich dobiegały głosy. Jeśli więc Dubois chciałaby dostać się do środka, nie ryzykując tym samym natychmiastowego wykrycia - z jakim mógł się przecież wiązać bezpośredni szturm - być może należałoby poszukać innej drogi do środka... Chociaż w grę zawsze wchodził jeszcze podstęp - rozwiązanie ryzykowne, ale możliwe.
Yasmea R'Ilean
Odstąpienie od potencjalnej narkomanki było rozwiązaniem najlepszym z możliwych - kobieta nie wykazywała większej chęci do rozmów, nie protestowała też, gdy Yasmea zabierała strzykawkę, patrzyła tylko, lustrując R'Ilean niecodziennie przytomnym, świadomym spojrzeniem. Skoro jednak nie wysiliła się na żadną większą aktywność nawet wtedy, gdy agentka wycofywała się, by wreszcie znaleźć sobie wolną kabinę, nie było większej potrzeby, by poświęcać jej czas. Kobieta nie umierała jeszcze i najwyraźniej miała się całkiem nieźle, akcja ratunkowa była zbędna.
Po zajęciu jednej z kabin i zamknięciu za sobą drzwi R'Ilean miała jedną, może dwie krótkie chwile, nim w łazience zagościły słyszane przedtem kobiety. Ta odrobina czasu była wystarczająca, by ponownie spróbować skontaktować się z Myszą - żadna wiadomość bowiem Yasmei nie umknęła, informacji od młodej zwyczajnie nie było. Czując więc rosnący niepokój - i może także rozdrażnienie, ostatecznie nikt nie lubi niesubordynowanych podopiecznych - asari ponownie złożyła krótką notkę, ponownie wysłała ją do uczennicy i...
- To łowy. Jedna wataha za drzwiami.
Trudno było uznać to za wiadomość satysfakcjonującą. Bo co to właściwie miało znaczyć? Mysz jednak najwyraźniej nie chciała - nie mogła? - napisać nic więcej. Dwa krótkie stwierdzenia były wszystkim, co otrzymała Yasmea, jedynym potwierdzeniem, że z młodą najwyraźniej wszystko jest w porządku.
Tymczasem w łazience pojawiły się kolejne nieznajome. Przez zamknięte drzwi kabiny nic nie można było dostrzec - ot, co najwyżej eleganckie buty na smukłych, błękitnoskórych stopach - za to co nieco dało się usłyszeć. Na przykład westchnienie ulgi jednej z przybyłych, oraz pełne złości słowa drugiej. Najwyraźniej wcale nie przyszły tu za potrzebą, a obiekt ich zainteresowania znajdował się w kabinie, którą kilka chwil przedtem opuściła Yasmea.
-
Nareszcie. Myślałyśmy, że... - To ta pierwsza, spokojniejsza, może nieco spłoszona?
-
Szlag by cię trafił, jeszcze za wcześnie. - Druga. Bardziej stanowcza, wyraźnie rozdrażniona. Nie sposób było wnioskować po dźwiękach, ale bardzo prawdopodobnym było, że to ona właśnie szarpnęła teraz leżącą na ziemi, narkotyzującą się asari, podnosząc ją na nogi. Także ona, po krótkiej, pełnej napięcia chwili milczenia, zadała jedno, bardzo niepokojące pytanie. -
Gdzie strzykawka?
Odpowiedź na to znała Yasmea oraz, oczywiście, sama narkotyzująca się. I jeśli chodzi o nią, o tę, w której żyłach krążyła teraz nieznana R'Ilean, chemiczna mieszanka... Agentka potrzebowała krótkiej chwili, by w niemal zwierzęcym warknięciu rozpoznać zrozumiałe słowo.
-
Zostaw. - Nic więcej. Krótki rozkaz, żadnej odpowiedzi.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąYas - dopisz sobie tę strzykawkę w KS lub KP od razu :)