Verna:
Odłączyła się od reszty grupy, na szczęście nie na jakąś olbrzymią odległość. Kilkanaście kroków i znalazła się przy ogrodzeniu. Właściwie ogrodzenie stanowiło kilkadziesiąt słupków powbijanych dookoła obozu w mniej więcej okręgu. Patrząc z lotu ptaka, bardziej przypominał elipsę, ale przecież nie miała jak tego zauważyć. Między słupkami przeskakiwały cienkie linie napięcia, kierujące się po cienkich, ledwie widocznych żyłkach. Znała ich moc, bo pomagała przy montażu. A bliźniacy nie przestali gadać o tym jak niewielki dotyk mógłby usmażyć słonia na skwarek w ciągu minuty. Nie wiedziała jak długo trwałoby upieczenie drellki ale lepiej było tego nie testować. Przynajmniej dopóki nie miała innej przedstawicielki swojej rasy pod ręką. Przechadzała się wzdłuż ogrodzenia, starając się dostrzec jakiekolwiek ubytki w napięciu czy też brakujący słupek. Nic takiego jednak nie dostrzegła. Kiedy zerknęła w niebo, zauważyła jak jakiś ptaszek przelatuje sobie nad obozem. Wiedziała, że posiadali też generator pól efektu masy, który potrafił wytworzyć barierę wokół całego obozu, tak, że osłonięci byli i przed ataki z powietrza. Niestety aktywowana zostanie dopiero, gdy wszyscy wrócą do obozu, albo stwierdzi się zgon reszty. W tej chwili byli podatni na nadlatującą lub wysoko skaczącą zwierzynę. Z daleka widziała, jak bliźniacy wyciągają resztę sprzętu z wahadłowca a salarianin wmaszerował za panią doktor do namiotu badawczego. Kiedy już znalazła się przy ostatnim metrze płotu, jakby spod ziemi wyrosła przy niej tamta asari. Ta która szlochem zareagowała na zniknięcie koleżanki po fachu. Jak przyjrzeć jej się z bliska, była bardzo drobna i zapewne i słabiutka. Nic dziwnego, że obawiała się ataku. Zapewne w takiej sytuacji poszłaby na pierwszy ogień.
-
Chciałam się coś Ciebie spytać. Jak dużo wiesz o pierwszej ekspedycji? Tej która zginęła? – Jej ton głosu o dziwo stracił na wszelkim drżeniu i brzmiał teraz nad wyraz spokojnie. Właściwie wyczuwała w nim nutkę uporu i desperacji. Wyraźnie szukała ofiary, która wysłucha jej wątpliwości, albo co gorsza, bratniej duszy.
Nadia:
-
Jaką znowu maskotkę? – Rzucił jeden z bliźniaków, nie oglądając się jednak na panią pilot. Zanurkowali ponownie w boku promu, wygrzebując stamtąd resztę sprzętu. Widziała części, których nie rozpoznawała i chyba lepiej było zostawić te sprawy w ich rękach. Tym bardziej, że teraz nie prosili już o pomoc. Stworek w jej dłoniach wciąż się nie ruszał, ale trudno było stwierdzić czy to z strachu czy był nieprzytomny. Tak czy siak, widziała jak jego brzuch opada i unosi się, co znaczy, że żył. Skoro oddycha, to żyje prawda? W pewnym momencie jeden z bliźniaków, odwrócił się w jej stronę. Akurat w tym momencie zrobiło jej się nieco niedobrze. Podejrzewać można było, że ten idiota wywoływał w niej reakcję alergiczną. W pewnym momencie otworzył usta i zaczął bełkotać coś bez sensu. Brzmiał jak głos bohaterów filmowych w czasie snow motion.
-
Bluuuuuuaaa Buuuuuuu Ghhhhhau Toooooo… - Nie, naprawdę, nie dało się nic z tego zrozumieć i zaczynała myśleć, że to jakieś wygłupy. Nagle prze oczami zrobiło jej się czarno. Kiedy ocknęła się na nowo, klęczała na tej obrzydliwej, fioletowej trawie, widząc jeszcze jak jej maskotka zasuwa w stronę promu i znika jej zaraz z oczu. Obok niej klęczał Nathaniel. Poznała po łatce na pancerzu.
-
Hej, jak się czujesz? Nagle upadłaś. Powinnaś odpocząc. Ile palców widzisz? – Uniósł dłoń. Doskonale wiedziała, ze powinna widzieć dwa, ale jego palce rozmywały się, tworząc dziwaczną, niewyraźna formę, bliższą czterem lub nawet sześciu palcom. Obraz powoli się stabilizował ale trudno było jej złapać oddech a gdzieś w dole kręgosłupa czuła uporczywy, palący ból. –
Zaprowadzić Cię do namiotu?
Dalia:
Salarianin obserwował ją z wyraźna uwagą. Chciał chyba wysłuchać jej zwierzeń, jak najdokładniej. W końcu jeżeli jej zabraknie w razie ataku zostaną bez pomocy medycznej.
-
Owad powiadasz? Hm, nieznana fauna i flora, trudno zweryfikować jakie działanie mogą mieć tutejsze jady. Dla tutejszej natury może być nieszkodliwe, dla obcych, możliwa śmiertelna trucizna. Trzeba wykluczyć wszystkie możliwości. Czy mogłabyś lepiej opisać tego owada? Postaram się znaleźć go i zbadać wydzieliny. Hm, podwyższona temperatura, przyspieszający puls i nierówne ciśnienie… Czy… - Dalsze jego słowa jakoś jej umknęły. Odczyty znalazły się tuz przed twarzą salarianina i dosłownie chwilę po tym żwawym monologu, zabrakło jej powietrza. Przed oczami pojawiły się ciapki i upadła na ziemię z hukiem. Przynajmniej podejrzewała huk bo w połowie drogi już nie kontaktowała. W rzeczywistości pochwycił ją drugi naukowiec, za co pewnie byłaby wdzięczna. Kiedy ocknęła się na nowo, leżała na dostępnej w laboratorium pryczy. Czuła się osłabiona, ale w miarę zdrowa. Przede wszystkim bardzo chciało jej się pić i czuła uporczywe swędzenie na lewej łopatce. Obcy znajdował się przy fiolkach i wpatrywał się w nią nie-mrugającym spojrzeniem. Czynność ta była tak nietypowa dla salarian, że trudno nie było nie poczuć zaniepokojenia.
-
Stan doktor jest stabilny. Podałem dwie dawki medi-żelu i drobny zastrzyk z adrenaliną, z moja drobna modyfikacją. Efektem ubocznym może być zwiększone pragnienie. Zalecam jednak szybkie opisanie owada, abyśmy mogli wytworzyć serum, przynajmniej tymczasowe.
Sheila i Vic:
Szybko zaczął się całkiem niezły chaos. Wiązki broni latały wszędzie wokół zwierzęcia. Jak na nieszczęście, zza rogu losu wyskoczył kolejny. Kroganin parł do przodu, głównie po to by osłaniać dwie kobiety i ściągać na siebie uwagę potworów. Nie do końca mu to wyszło. Pierwszy jednorożec uparcie parł w stronę Vicci. Na szczęście odkształcenie uderzyło w jego pysk i upewniło ją w fakcie, że potworek bynajmniej nie był odporny na biotykę. Jego łeb odgiął się do tyłu, co niestety, nie starczyło by go zabić. Z drugiej strony, oszołomiony zwierzak zatrzymał się zdezorientowany. Zwiesił łeb, charcząc, po czym na ziemi wylądowała czarna maź. Trudno było stwierdzić, czy to jego ślina czy krew, ale gdy znowu uniósł wyszczerzoną paszczę brakowało w niej kilka zębów. Sheila zerknęła w bok, celując. Na szczęście chwilowo liany pozostawały gdzie były wcześniej. Wystrzeliła. Pierwsze dwa strzały chybiły, bo zwierze znajdowało się w połowie za innym drzewem. Kule rozorały korę, ukazując czerwonawą powierzchnie pod spodem. Oby tylko nie okazało się, że tutejsze drzewa chodzą i wkurzą się za podziurawienie. Na szczęście kolejne strzały były celniejsze i zwierze oberwało w bok i nogę. Nie zabije go to, ale przynajmniej spowolni. Na koniec oberwał jeszcze serią od kroganina. Kuśtykając i krwawiąc próbował obrać sobie cel i w końcu ruszył na nierównego przeciwnika. Morgh nie miał problemu z dobiciem pierwszego z nich, chociaż sam został nieco potłuczony. Tymczasem drugi zwierz skorzystał z okazji zamieszania i zaszarżował na Jenkinsa. Głuche uderzenie uświadomiło im, że brutelanie kopnięty dowódca, przeleciał jakieś dwa metry nim uderzył w ziemię. W locie rozległo się poirytowane
„KUUUUUUUUUUUUURWAAAAA”, a już na ziemi zduszona kontynuacja wiązanki, co chyba znaczyło, że żył. Próbował się szybko podnieść, ale bestia miała czystą drogę.
-
Cholera, strzelajcie mu po nogach! Argh, moje żebra… - Wycedził, chwytając się za bok. Nie było teraz czasu na aplikowanie medi-żelu. Odturlał się w ostatniej chwili spod uzbrojonych w spore pazury łap ‘jednorożca’ ale broń została w tyle.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąUfff, przepraszam za przerwę ale i ja miewam trudny okres w pisaniu. :* Wynagrodzę to wam jakoś.
Kolejność: Obojętna!
Deadline: 17.10.2012 godzina: 18:00