Musieli przejść kilka kroków, by w końcu odpowiedziała. Minęli po drodze paru przechodniów, więc widocznie nie chciała rozmawiać ryzykując, że ktoś usłyszy o czym.
- To nie organizacja, to program - nagle stanęła, odwróciła w kierunku Ankara i wtedy ten doskonale dostrzegł jak wiele kosztuje ją rozmawianie o tym. - Rozumiem, że jesteś skołowany i nie pamiętasz wiele, ale musisz zrozumieć jedną bardzo ważną rzecz - nikt cię nie zrekrutował albo zmusił do czegokolwiek. Ja, ty, my wszyscy zgłosiliśmy się dobrowolnie.
Słysząc co mówi i widząc jak ciężko każde słowo przechodzi jej przez gardło, Gomesh przez chwilę zwątpił czy faktycznie zazdrości kobiecie tej całej wiedzy. Jeśli faktycznie byli po prostu agentami i prędzej czy później też zostanie wtajemniczony, jedyne czego mógł z całą pewnością oczekiwać to kolejne pytania. Niezaspokojona potrzeba kontroli wciąż była zbyt dobrze zakorzeniona w jego DNA, by od tak odpuścił. Ktoś miałby dyktować mu co miał robić, a on nie byłby nawet w stanie zgłosić sprzeciwu? Ta myśl była dla niego równie abstrakcyjna jak to, że galaktykę miały podobno najechać wielkie mechaniczne meduzy, o których bez przerwy słyszało się gdzieś w mediach przy okazji wyczynów komandora Sheparda. Co za stek bzdur.
Nic więc dziwnego, że postanowił poeksperymentować. Sięgnął po swoją broń i nawet jeśli był gotów wcisnąć spust, nie wziął pod uwagę jednej rzeczy - nie byli sami. Nie chodziło tu o jakichkolwiek ochroniarzy, agentów albo czegoś w tym guście. To co usłyszał to nie strzał ostrzegawczy, a przeraźliwy krzyk kobiety, która zupełnie przypadkiem dostrzegła mężczyznę celującego w plecy na pozór zwyczajnej, nieuzbrojonej kobiety. Na Omedze tolerancja względem broni palnej było faktycznie odrobinę większa, ale daleko jej było jeszcze do całkowitej znieczulicy i właśnie przekonywał się o tym na własnej skórze. Jego "partnerka" zareagowała błyskawicznie, zawróciła i bez mrugnięcia okiem ruszyła w jego kierunku.
- Ty skończony debilu, schowaj to - warknęła. Sytuacja zdecydowanie nie rozwinęła się po myśli Gomesha i choć w jego pobliżu nie było nikogo uzbrojonego, bo jeszcze otworzyłby ogień, to istniało zbyt duże ryzyko zwabienia kogoś takiego nadmierną ilością decybeli wydostającą się z ust przypadkowego świadka.