9 lis 2013, o 18:09
Ananthe powoli wlekła się przez Hangar 5b. Stawiając nogę za nogą brnęła przez tłum vorch, krogan i wszlekiej maści obcych, których nie było stać na wykupienia miejsca parkingowego w lepiej chronionej części doków należącej do BS'ów. Chociaż patrząc na ostatnie wydarzenia cześć ta mogła już nie być wcale tak dobrze chroniona... Na razie jednak quarianka nie zaprzątała sobie tym głowy. Mocno utykając przecisnęła się między parą vorch, i nagle otoczyła ją pusta przestrzeń. Odetchnąwszy z ulgą (w końcu zapachy jakie mogła jej zaserwować tłuszcza nie należały do najprzyjemniejszych) rozejrzała się wokół siebie. Sądząc po stanie drzwi do jej statku nikt się jeszcze nie włamał do środka, jednak rysy i źle zatarte osmalenia świadczyły że próbowano. Nagle tuż przed jej nogami przebiegło dziecko nieokreślonej rasy trzymające w rączkach jakiś metalowy pręt, zaś tu za nim pędził sonda naprawcza z jej statku.< Kurna czyżby Ver znowu odbiło? Ehh nie mam na to czasu...> Warknęła po czym pochwyciła niewielki mechanizm i zdezaktywowała go omnikluczem. Cóż nie ma to jak wesoły początek nowego dnia, nie? Wykrzywiwszy twarz w dezaprobacie, Ananthe otworzyła właz do swojego statku i przeszła do komory dekontaminacyjnej. Patrząc jak resztki brudu złażą z kombinezonu (i sondy) z niesmakiem stwierdziła że plami krwi, oraz odłamki trwale przylgnęły do materiału, a także co miększych części kombinezonu.<Kurwa, jedna pierdolona misja i już muszę wracać usmarowana jak żul jakiś? Ehh, nienawidzę tego naprawiać>. Idąc przez kolejne części statku, zdejmowała z siebie części ekwipunku, nie patrząc nawet za bardzo gdzie je zostawia. W tym momencie marzyła tylko o śnie. Zdjąwszy ostatni element dodatkowy, jakim była pęknięta nakładka, dziewczyna runęła na swoje łóżko.
Gdzie ja jestem? Lekko oszołomiona rozejrzała się po długim, pogrążonym w mroku korytarzu. Nigdzie jak okiem sięgnąć żywego ducha, totalna cisza. Próbując się podnieść poczuła rwący ból w boku. Gdy podniosła rękę, zobaczyła jak przez przez palce przecieka szkarłatna substancja. <Co do cholery jasnej?> Utykając i walcząc z bólem ruszyła przed siebie. Nagle zalało ją czerwone światło Omegi. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do otoczenia, przez łzy ujrzała most prowadzący do siedziby Archanioła. Powoli idąc wsłuchiwała się w niepokojącą ciszę, jaka tu panowała. Po bokach leżały zwłoki. Nie ograbiono ich jeszcze, a z niektórych nadal sączyła się krew. Nagle przestrzeń rozerwał dźwięk strzału. Bardziej zobaczyły niż poczuła, jak kula snajpera przebija jej bark. Nie dając za wygraną przyspieszyła kroku, pół biegnąc do następnej osłony. Wzium.. kolejny pocisk trafił w miękkie ciało quarianki. Padając przez łzy widziała ostatnie metry dzielące ją od bezpiecznej osłony. Nie dając za wygraną czołgała w jej stronę. Wzium.. pocisk przebił jej drugą nogę. Nie mogąc już się ruszyć Ananthe zwinęła się kłębek, czekając na śmierć. Wtem do jej uszu dobiegł dźwięk kroków. Odchyliwszy głowę spojrzała w górę i dostrzegła znajomą sylwetkę....
-Tato?
Quarianin nie odpowiadając jej wyciągnął długi nóż i schyliwszy się nad nią, zamachnął się by skończyć z jej życiem....
Zerwawszy się z krzykiem, quarianka prawie nie wyrżnęła o sufit. Podkuliwszy pod siebie nogi, objęła je rękoma i próbowała się uspokoić. <Ana, spokojnie to tylko sen, nie ma czego się bać. Jesteś na swoim statku. To tylko sen...>. Opanowawszy się w miarę wygramoliła się ze swojej pryczy i stanęła w miarę wyprostowana w pokoju. <Co za bajzel. Wszędzie leżą części kombinezonu... Kurna mam nadzieję że nie odczepiłam żadnej części bazowej!> W lekkiej panice włączyła systemy diagnostyczne i odetchnęła dopiero gdy wyświetlacz po wewnętrznej stronie hełmu zakomunikował pełną sprawność systemu i brak dodatkowych części. Uśmiechnąwszy się blado, zaczęła zbierać z podłogi porozrzucane części ubioru i innych elementów ekwipunku. Czując jak chłód, emanujący od podłogi przenika przez jednowarstwową, bazową warstwę kombinezonu, przyspieszyła swoje ruchy. Wrzuciwszy zajechane części garderoby do jednej z szafek i odłożywszy broń do zbrojowni, Ananthe szybkim krokiem podbiegła do szafki, w której trzymała resztę swoich ubrań. Z lekkim niesmakiem, odsunęła elementy starego kombinezonu. Za dużo osób zarówno na Omedze jak i na Illium pamiętało ją w tym wdzianku, a wolała chwilowo zachować anonimowość. Sięgnąwszy po średnich rozmiarów pudełko na dnie szafy lekko zmarszczyła brwi. Odgarnąwszy z niego kurz ujrzała nic nieznaczące logo jakiejś firmy i datę sprzed paru lat. Podniósłszy wieko, Ananthę delikatnie uśmiechnęła się. W środku oryginalnie zapakowany leżał strój, kupiony przez jej kochankę z czasów studiów. <Cóż powinien jeszcze pasować, w szczególności że raczej schudłam.> Pomyślała wyciągając czerwoną tunikę z kapturem, nakładkę do wizjer, buty oraz całą resztę garderoby. Powoli wdziewając na siebie kolejne elementy, Ananthe zastanawiała się co teraz porabiała Nae. Najprawdopodobniej znalazła sobie jakiegoś turiańskiego kochanka i idąc za rodzinną tradycją została stateczną i poważaną metresą, albo odbiło jej do reszty i służy teraz jako komandoska na jakimś zadupiu... Uśmiechnąwszy się na tą myśl, narzuciła na siebie tunikę i mocno zacisnęła pas, zapinając go na pierwsze oczko. W odrobinę lepszym nastroju ruszyła do kantyny, aby odszukać jakieś resztki jedzenia i może szklankę alkoholu, gdy nagle usłyszała komunikat WI: Przed statkiem stoi jakiś hanar, pani kapitan. Mam go poszczuć sondą?
-Pogrzało Cię? Nie, wpuść i powiedz że zaraz przyjdę.-odwarknęła
<Czyżby Xirys postanowił ze mną lecieć? Miło, choć nie spodziewałam się go tak wcześnie. A może już nie było wcześnie? Diabli wiedzą...> Myśląc to ruszyła w stronę wejścia do statku, uprzednio sprawdzając czy wkoło panuje chociaż mierny porządek.
Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego.
Theme postaci