14 kwie 2014, o 19:18
Siedząc przy stole w kantynie, tylko przez grzeczność i przyzwyczajenie nazywanej pokojem głównym Ananthe powolutku sączyła już drugą szklaneczkę turiańskiej whiskey, w ciągu godziny. Choć z powodu słomki i bycia qurianko zadanie to można by uznać za wyjątkowo trudne i niebezpieczne, to jej szło całkiem sprawnie. I wyjątkowo nie chodziło o to że miała problem, czy chciała o czymś zapomnieć; nie tym razem wszystko poszło aż za dobrze. Sedno picia leżało teraz raczej w jej ciele, a dokładniej podbrzuszu i plecach. Wszystko ja bolało... albo nie bolało, sama nie była już pewna. Czuła się jakby ktoś jednocześnie poraził jej nerwy wysokim napięciem, po czym obłożył czymś usztywniającym i paskudnie lodowatym. Tak czy siak było jej źle i do tego miała wrażenie że cały czas przecieka. Bosh'tet... czy cały świat nie mógłby się ode mnie odpierdolić na jakiś czas? Ot tak o... dla mojej kurewskiej satysfakcji pomyślała, po czym upiła kolejny łyczek. Z drugiej strony... ta dwójka wygląda na zdecydowanie za szczęśliwą. Ciekawe jakby zareagowali, gdyby... Ananthe uspokój się. Nic Ci nie zrobili i odłóż ten nóż. Westchnąwszy tylko, puściła rękojeść niewielkiego ostrza, które ponownie wsunęło się do skórzanego futerału ukrytego pod tuniką na jej nodze. Do tego ta ciągła huśtawka nastrojów i to non stop w negatywnym spektrum. A cholerny los musiał jej udowadniać na każdym kroku, że nie ma racji i powinna się ciszyć. Tia, normalnie boki zrywać. Muszę teraz siedzieć z jakimś emokillerem i nieletnią asari. Przynajmniej ta druga wygląda na sympatyczną i tak się zachowuje. W sumie ładnie jej w tym kubraczku i spodniach.... Myśląc o tym, przyglądała się zdecydowanie ładnej, ale ewidentnie za młodej niebieskoskórej, która teraz siedziała ubrana w spodnie i kubraczek od jej starego kombinezonu. Gdyby nie fakt, że mimo wszystko nadal miała mentalność dziecka, quarianka spróbowałaby ją uwieść, a tak... cóż, za patrzenie nikt jeszcze nie wsadził. Cały ten dzień był jednym kurewskim pasmem szczęścia i to aż do porzygu. Wyjątkowo sonda z jej statku nie spóźniła się i obudziła ją na czas. Choć nic się jej nie śniło, a przynajmniej niczego nie pamiętała, to całe jej ciało pokrywał lodowaty pot, jakby była chora. Potem musiała jeszcze zwlec się z ciepłego łóżka i ubrać… istna katorga, biorąc pod uwagę chłód bijący od podłogi. Gdy w końcu dowlekła się do kokpitu, WI raczyła ją poinformować o sygnaturze poszukiwanego statku, oraz starych sygnaturach gethów. Wszystko wydawało się iść po prostu cudownie... załoga odpowiedziała jej praktycznie natychmiast i dała namiar na planetę, znikając gdzieś za przekaźnikiem. I tutaj zaczęły się schody... Zanim wylądowała, jebana obrona przeciw planetarna postanowiła zrobić sobie z niej cel strzelecki. Dopiero gdy idioci zauważyli specyficzne oznaczenia, w wysłanej przez nią sygnaturze przyszedł im rozum do głowy. Bosh'tet... jebańce najwidoczniej wynajmowały Zaćmienie i zrobiło się im mokro w gaciach, gdy zrozumieli co robią. Westchnąwszy lekko, poprawiła się na krześle i powiedziała spokojnym głosem, starając się zapanować nad irracjonalną irytacją:
-Więc tak… Panie de Silva, wysłano mnie tutaj chyba w oczywistych celach, jednak wolałabym uniknąć nieścisłości, czy dowolnych nie przyjemności w trakcie tego jednak długiego lotu. Zacznijmy może od tego że się przedstawię i przepraszam że robię to tak późno, ale wolałam nie ryzykować spotkania z miejscowymi.- mówiąc to wyłączyła maskowanie w wizjerze i uśmiechnęła się spokojnie- Wydają się dosyć wojowniczy i chyba niekoniecznie lubią mojego pracodawcę -skrzywiła się lekko, wspominając nie przyjemności na orbicie planety-Ananthe’Viroccum -i wyciagnęła do niego rękę w geście powitania.
Niezaleznie od reakcji powiedziała potem- Wolałabym gdyby Pan pytał, niż samemu coś wyjaśniać od zera.
Marcus spojrzał na quariankę, która podeszła do nich niedługo po tym jak opuścili orbitę planety. Zaproszenie i propozycja przelotu w dowolne miejsce, a tym samym uwolnienie od tutejszych problemów było zarówno kuszącą ofertą jak i podejrzaną sprawą. Nikt ot tak bez powodu nie proponowałby takich rzeczy, nie mając na uwadze przyszłych zysków. Zgodził się na ten lot, uwzględniajac oczywiście warunek bez negocjacji odnośnie zabrania również asari. I tak ostatecznie wylądowali na tej fregacie, lecącej aktualnie ku przekaźnikowi masy.
- Cele zawsze bywają oczywiste dla tych, którzy je znają Ananthe. Z chęcią jednak bym usłyszał co to za cele, oraz jaki hak tkwi w tym zaproszeniu i propozycji przelotu tym statkiem. - odezwał się Marcus po chwili, z rezerwą uścisnąwszy wyciągniętą dłoń quarianki.
Quarianka potarła lekko skroń, a raczej miejsce na szybce gdzie ta by się znajdowała.
-Dobrze, może faktycznie nie wyraziłam sie jasno, choć ten jebany symbol Zaćmienia na burcie… cóż. Tak czy siak, hak jest taki, że najpierw polecimy na Illium, gdzie mój pracodawca, w osobie asari, która zleciła mi odnalezienie Ciebie zamieni z tobą parę słów. Nie wiem wiele, ale najprawdopodobniej potrzebne są twoje… specjalne umiejętności-dodała po chwili namysłu- Mój cel więc jest prosty, jeśli można to tak określić. Mam dostarczyć Pana w jednym kawałku do siedziby Zaćmienia.
Gdy skończyła mówić, znowu zaczęła sączyć whiskey, spokojnie czekając na odpowiedź.
- Ostatnio nagle wszyscy pragną skorzystać z moich umiejętności. Najpierw naczelnik Czyśćca współpracujący z Błękitnymi Słońcami, teraz Zaćmienie. Czyżby konkurencja nagle nie mogła sobie poradzić ze zleceniami? - Marcusowi nie podobało się to ani trochę. Choć nie mógł zaprzeczyć, że taki obrót sprawy mógł wykorzystać na swoją korzyść, bowiem jeśli go potrzebowali, to on mógł negocjować ewentualne stawki za przewóz i warunki umowy. A przy okazji też przepływ informacji, które mogły mu się przydać. Oparł się wygodnie w krześle i kontynuował. - Tym pierwszym uciekłem, gdy uznałem że nie są w stanie mi zapłacić, a tylko mają zamiar mnie wykorzystać i na koniec wykończyć. Oby twoja szefowa miała lepsze podejście do tematu…
Quarianka spojrzała na niego spokojnie. Chwilowo jej twarz nie mówiła zupełnie nic, a świecące oczy były równie nieodgadnione, jak u reszty jej gatunku. Arogancki dupek… fatyguj się po takiego pół galaktyki, tylko po to żeby się teraz wymądrzał… Przodkowie, czym sobie na to zasłużyłam?. Jego zachowanie, aparycja, ton głosu… wszystko to wywoływało w niej agresję. Jakby stanowił jej naturalne przeciwieństwo. Miała ochotę ogłuszyć go i zawieść owinietego w kawałek plastiku na Illium. Po chwili odpowiedziała jednak spokojnym, przyjaznym wręcz głosem:
-Nie jestem na tyle wtajemniczona, w sprawy organizacji by udzielać podobnych informacji. Mogę jednak powiedzieć, ze po walce z Archaniołem jako jedyni utrzymaliśmy prawie nie zmienioną pozycję, a w stosunku do reszty urośliśmy w siłę. Uciekać bym nie radziła, bo sama potrafię dobrze tropić, choć nie znaczy to że Panu grożę. -mówiąc to oparła się wygodniej i położyła trójpalczastą dłoń na udzie, w miejscu gdzie ukryte były noże Może jednak będę miała okazję zrobić go trochę bardziej emo, niż killerem…. Prawie nie uśmiechnęła się na tą myśl- Wątpię jednak by ktoś chciał Pana zabić, skoro kazano mi się tyle fatygować i włożono aż tyle wysiłku by Pana wyśledzić. Co do pańskiej konkurencji… też niewiele mogę pomóc, nie jestem przemytniczką, ani nie mam przeważnie kontaktu z panu podobnymi.
Powiedziawszy to upiła jeszcze trochę i odstawiła kubek, po czym położyła dłoń na stole i zaczęła bezgłośnie stukać palcami o jego blat.
- Nie wiem jaka jest wasza sytuacja ani kim był ten cały Archanioł. Ostatnie pięć lat spędziłem w Czyśćcu i mam trochę luk w informacjach, które muszę nadrobić. Co do ucieczek, to daruj sobie przechwałki. Przysłali cię tu po mnie, choć nietrudno było mnie znaleźć po moim opuszczeniu więzienia. Zbyt dużo rzucało się w oczy w tym całym locie starym transportowcem. - de Silva wstał leniwie z krzesła i przeszedł się ku iluminatorowi. Przestrzeń zawsze była dla niego ostoją spokoju i odprężenia i teraz wpatrywał się przez chwilę w odległe gwiazdy. Westchnął w końcu i przesunął dłonią po czole odgarniając przy okazji włosy do tyłu, które chyba mu przeszkadzały z uwagi na długość. - Spotkam się z tą twoją przełożoną i porozmawiam o tych jej potrzebach na moje usługi. Ale zanim dotrzemy na Illum zatrzymamy się na chwilę na Cytadeli bowiem chcę opróżnić tamtejszą skrytkę przed dalszą podróżą. Nie nadłożysz drogi, a powiedziałbym nawet, że będziesz mieć po drodze. Na tyle mogę chyba liczyć? - odezwał się do quarianki obróciwszy się ku niej. Teraz dopiero mogła wyraźniej ujrzeć jego ogorzałą twarz, wraz z trochę upiorną pionową blizną biegnącą przez prawy oczodół aż do policzka. Marcus przyglądał się przez chwilę dziewczynie uważnie swymi szaro-niebieskimi oczami, jakby chcąc wyczytać w niej jej emocje mimo że wskutek tego całego kombinezonu było to raczej niemożliwe.
Jakimś cudem do jej swiecących oczu przekradła sie iskierka chłodu, gdy Marcus skrytykował jej zdolności. Gówno się znasz… pewnie kiedy jeszcze lizałeś tyłek jakiemuś sierżantowi w Przymierzu, ja musiałam pracować. pokręciła lekko głową, słysząc własne myśli. Skąd brało się w niej tyle wrogości dla nieznajomego? Niczym jej nie zawinił i miał prawo wątpić w jej zdolności… mimo to bosh’tet działał na jej już i tak mocno napięte nerwy. Westchnąwszy cicho, powiedziała spokojnie:
-Nie oceniaj moich zdolności, nie znając mnie. Ja nie podważam twoich i nie radzę tego robić z moimi. Mogę wyglądać zabawnie, ale uwierz bądź nie że wcale tak nie reaguję. A jeśli chcesz wiedzieć co ominęło Ciebie przez ostatnie pięć lat, to mogę udostępnic Ci potem łącze ekstranetowe.
Mówiąc to przestała bębnić palcami, a jej dłoń zacisnęła się w pięść. Nie wyglądała na naburmuszoną, czy złą. Była po prostu chłodna i spokojna, a jej mimika i oczy to odzwierciedlały. Ktoś kiedyś powiedział, że z taką twarzą mrozi krew w żyłach i poniekąd miał racje. Gdy quarianka zaczynała tak wyglądać była zdolna prawie do wszystkiego, włącznie z aktami skrajnego bestialstwa. Potem oczywiscie miałaby wyrzuty sumienia, jednak teraz była pozornie odcięta od jakichkolwiek uczuć. Po chwili odpowiedziała spokojnie:
-Możesz prosić i nawet spełnię twoją prośbę, jednak wszystko to chwilowo stanowi element mojej dobrej woli, a nie twojej łaski dla mnie, co możnaby sądzić po sposobie w jaki wyraziłeś swoje myśli.
Zamilkła na chwilę, spoglądając na twarz mężczyzny.
Twarz Marcusa była jeszcze przez chwilę obojętną maską, która jednak ostatecznie zniknęła a jej rysy wygładziły się w chwili gdy ten zaczął się śmiać. Nie trwało to długo, gdy w końcu się uspokoił tak nagle jak też poweselał. Dziewczyna mogła jednak zauważyć, że trochę się rozluźnił, chyba.
- Masz jaja, to ci trzeba przyznać. Myślę że dojdziemy do porozumienia bez uciekania się do przemocy… w obie strony. Wszystko na zasadzie ograniczonego zaufania oczywiście. Nie zwykłem prosić, ale będę wdzięczny jeśli spełnisz moje życzenie odnośnie Cytadeli. Jak również za dostęp do ekstranetu. - de Silva wrócił do krzesła, na którym znów usiadł. Nie miał ochoty ani sił na kłótnie z quariańską najemniczką. Ona po prostu robiła swoje i chyba miała zły dzień, zaś Marcus wcale nie ułatwiał jej sprawy swym podejściem. I nie uszły jego uwagi odruchy dziewczyny - bebnienie palcami, zaciśnięta pięść. Mowa ciała nieraz mówiła sama za siebie, gdy twarz pozostawała nieruchoma. Trudno było zapanować nad takimi podświadomymi odruchami. - A co do mojego podejścia i zachowania to musisz przywyknąć. Czyściec potrafi zmienić każdego, o ile ktoś przeżyje to piekło. - dodał na koniec już bez uśmiechu na twarzy, jakby usprawiedliwiając swoje zachowanie lub po prostu uświadamiając rozmówczynię co do swojej osoby.
Quarianka spojrzała lekko zaskoczona na śmiejącego się mężczyznę. Musiała przyznać jedno, gdy się śmiał zyskiwał wiele na uroku. Co najzabawniejsze, pomimo swojego podłego stanu doszła do wniosku, że gdyby częściej się uśmiechała miałby u niej duże szanse; a nawet więcej niż duże. Szybko jednak została wytrącona z tych myśli, gdy powróciła stara maska Scarecrowa. W sumie nie powinna go tak traktować… w szczególności ze alkohol zaczął pomagać i udało się jej znaleźć pozycję, w której jakby odrobinkę mniej przeciekała; albo zaczęła tracić czucie w nogach, co byłoby bardzo kiepskim objawem. Nie miała prawa winić go za swój stan, w szczególności, że wiedziała co się jej działo i ni cholery mogła na to poradzić. Inne kobiety mogły sobie marudzić, ale naprawdę trzeba być quarianką żeby wiedzieć jak upokarzajace są “te” momenty, biorąc pod uwagę zupełną bezsilność i niemożność zrobienia czegokolwiek przez kombinezon. Rozluźniwszy lekko już zbielałe palce, wzięła głębszy oddech i uśmiechnęła się tym razem szczerze do Marcusa.
-Ty chyba też będziesz musiał do mnie przywyknąć. Za długo obracałam się wśród najemników, by być grzeczoną dziewczynką. Cóż, wierzę co do Czyśćca i współczuję. Mogę też powiedzieć że to co działo się na Omedze… cóż, jeśli Czyściec jest piekłem, to tam na chwilę pojawiło się jego ulepszone odbicie. -wzdrygnęła się lekko- Chyba każdy ma własne i lepiej o tym nie mówić. -westchnęła i znowu zabawnie potarła miejsce na szybce. Sama nie wiedziała kiedy nauczyła się tego gestu, ale towarzyszył jej już od tak dawna, że było to nieistotne.- I udamy się na Cytadelę, nie jest to problemem. Masz jeszcze jakieś pytania? Potem może nie być okazji do spokojnej rozmowy, bądź jakiejkolwiek.
Niezbyt nachalnie przyglądała się teraz jego mimice i twarzy. Pomimo pierwszego wrażenia, mężczyzna wcale nie wydawał sie członkiem pewnej ludzkiej subkultury. Wręcz przeciwnie, emanował raczej chęcią do życia i spokojem, a nie jakimiś pierdołami o nieszczęściu, czy innymi dyrdymałami rozchwianych nastolatków. Gdyby się postarała mogłaby zapomniec o pierwszym wrażeniu, ale chwilowo nie miała na to ani siły, ani ochoty.
- Póki co nie. Ale nie omieszkam cię takowymi zarzucić jeśli mi jakieś przyjdą do głowy. Chwilowo nie jestem w najlepszej formie do głębszych rozważań. - odpowiedział jej na koniec.
Usmiechnęła się delikatnie i powiedziała lekko zmęczonym głosem
-Dobrze, na czas lotu jestem do twojej dyspozycji. Będę w kokpicie- mówiąc to wskazała nieokreślony lekko kierunek- Przepraszam że was nie odprowadzę do kajut, ale chyba sami tam traficie. Ten statek jest dosyć prosty. Jeśli chcecie możecie swobodnie go zwiedzić, choć część pokładu jest tylko dostępna dla mnie i nie radzę prób hakowania. Ograniczone zaufanie-powiedziała odsłoniwszy na chwile ładne ząbki- Tak czy siak… miłego lotu i mam nadzieję że nasze dalsze kontakty i ewentualna współpraca będą znacznie przyjemniejsze, dla obydwu stron.
Westchnawszy lekko, podniosła się z miejsca… i prawie nie jęknęła, gdy po kolanach ściekła jej obleśna i lepka ciecz, wypełniając kombinezon zapachem krwi i paru gorszych rzeczy. Za długo siedziała nie ruszając się i teraz za to cierpiała. Ponownie uruchomiwszy maskowanie w wizjerze ruszyła w stronę kokpitu. Przodkowie… do cholery za jakie grzechy musicie mnie tak doświadczać? Co ja zrobiłam, żeby sobie na to zasłużyć, wy zramolałe prawoskrętne sterty pyłu?
Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego.
Theme postaci