Baza danych to dział, do którego wklejamy nasze karty postaci z tym, że w tym przypadku jesteśmy w stanie je dowolnie zmieniać, aktualizować i dopisywać w historii z biegiem czasu nowe wydarzenia.

Andrei Asen
Awatar użytkownika
Posty: 32
Rejestracja: 17 sie 2021, o 15:34
Miano: Andrei Asen
Wiek: 32
Klasa: Szpieg
Rasa: Człowiek
Zawód: aspirant SOC, pilot pościgowy
Postać główna: Dagon
Lokalizacja: Cytadela
Kredyty: 25.020

Andre Asen

13 mar 2022, o 19:21

always on the hunt
64Q126
MIANOAndrei Asen
DATA UR.17.08.2154
MIEJSCE UR.Wielkie Tyrnowo, Bułgaria, Ziemia
RASACzłowiek
PŁEĆMężczyzna
OBYWATELSTWAziemskie, obywatelstwo Cytadeli
SPECJALIZACJASzpieg
PRZYNALEŻNOŚĆSłużba Ochrony Cytadeli
ZAWÓDpilot pościgowy

Narodowy Uniwersytet Wojskowy im. Wasiła Lewskiego, szkolenie pilota atmosferycznego w 24. Śmigłowcowej Bazie Lotniczej (patent lotniczy na śmigłowce), szkolenie pilota międzyplanetarnego w 6. Bazie Lotniczej Przymierza Systemów

Kawalerka w Okręgu Tayseri na Cytadeli
Wysoki i szczupły – przez niektórych nazywany wręcz wychudzonym. Rodzinne geny Asenów zapewniły mu lekko karmelową karnację, ciemną oprawę miodowych oczu i kruczoczarną czuprynę. Na pierwszy rzut oka nie robi specjalnie sympatycznego wrażenia – dopóki się nie uśmiechnie. Ostre rysy twarzy, podkreślone dodatkowo bladymi bliznami, wyraźnie łagodnieją, gdy Andrei się cieszy. Uśmiech gości zaś na twarzy Asena często i nierzadko bez większego powodu. Mężczyzna posiada również charakterystyczne, tribalowe tatuaże ciągnące się od szyi, przez barki i ramiona, aż po zaskakująco szerokie plecy. Ogólnie rzecz biorąc, Andrei sprawia wrażenie w jakiś dziwny sposób nieproporcjonalnego, jakby wciąż nie wyrósł jeszcze z nastoletnich dysproporcji. Niekoniecznie zostałby nazwany przystojnym, ale jego uroda niewątpliwie jest ciekawa.
Wzrost i waga: 184 cm, 72 kg
Skóra/karapaks: lekko śniada
Oczy: miodowe
Włosy: czarne, zwykle rozczochrane
Znaki szczególne: blizna przecinająca prawe oko, pojedyncze drobniejsze blizny na wysokości żuchwy i lewego policzka; tribalowe tatuaże na szyi, barkach, ramionach i plecach; czasem lekko kuleje.
Andrei jest człowiekiem szalenie pozytywnym. Uśmiecha się często i nierzadko bez powodu, poczucie humoru ma tyleż samo wielkie co nierzadko bardzo proste. Typ beztroskiego amanta, stroniącego od większych zobowiązań, za to nieunikającego krótkoterminowych kontaktów. Czasem brak mu taktu, odpowiedniego wyczucia sytuacji i, jak twierdzą poniektórzy – także godności. Jest duszą towarzystwa i tym, który w większości przypadków pierwszy wyciągnie rękę na zgodę. Nie zaprząta sobie głowy chowaniem urazy, choć nie oznacza to, że zapomina. Nie wywleka brudów sprzed dekady, traktując je jako argument w dyskusjach, tym niemniej jeśli ktoś zalazł mu za skórę, Andrei będzie miał to z tyłu głowy przy kolejnych spotkaniach. Ot, zwykła ostrożność. Asen jest także romantykiem, chociaż do tego raczej się nie przyznaje. Teoretycznie nie uważa, by nadmierna uczuciowość była wadą czy słabością, z drugiej strony jednak nie obnosi się z tym – jakby trochę się jednak tego wstydził.
Zainteresowania: szeroko rozumiana sztuka – malarstwo, muzyka, również tatuowanie i sztuka cyrkowa, np. żonglowanie ogniem; sporty motorowe, podróże z plecakiem przez świat, majsterkowanie.
Lęki: lęk przed samotnością – w rozumieniu bycia na starość bez rodziny i bliskich; lęk przed szpitalami – Andrei boi się już samego pobytu w klinice, nawet jeśli wiązałby się on tylko z nieinwazyjnymi, rutynowymi badaniami kontrolnymi; lęk przed piorunami.
Przyzwyczajenia/zwyczaje: zwyczajowe śniadanie – płatki na mleku lub zalane sokiem pomarańczowym; wieczorne spacery ulicami Cytadeli – to swego rodzaju rytuał, którego Andrei potrzebuje, żeby posłuchać własnych myśli; cotygodniowa kompleksowa pielęgnacja własnego ścigacza.
Uzależnienia: leki przeciwbólowe, nikotyna; adrenalina – Andrei potrzebuje stałego dopływu silnych wrażeń, by czuć się dobrze; niektórzy twierdzą, że również herbata – Asen pije ją litrami, nie wybrzydzając w gatunkach – i lizaki.
Znaki szczególne: uśmiech od ucha do ucha towarzyszący mu nierzadko także w sytuacjach, w których teoretycznie uśmiechać się nie powinien.
Potem opowiadał, że wszystkie swoje blizny zdobył podczas brawurowej akcji SOC, pojmania bat ariańskiego terrorysty czy rozbicia szajki narkotykowej. Że każde z tych zadrapań było śladem po chwalebnych ranach, godnych bohatera ochrony stacji. Każdemu, kto chciał słuchać, opowiadał zbolałym głosem i z fałszywą skromnością, że tak przecież było trzeba, że wybrał taką służbę, że chronienie obywateli Cytadeli to jego powołanie.
A w duchu śmiał się, bo przecież nic z tego nie było prawdą. Nie do końca.
Andrei nie był kłamcą od urodzenia, ale, jak mawiali jego znajomi, rozwinął tę zdolność jako jedną z pierwszych, jeszcze przed chodzeniem i umiejętnością posługiwania się sztućcami. Najpierw spojrzał na rudą, fantastycznie piegowatą, zadziorną panią inżynier i powiedział mama, potem zerknął na chorobliwie wręcz szczupłego, bułgarskiego polityka i nazwał go tatą, by na końcu z szerokim, bezzębnym uśmiechem stwierdzić, że to wcale nie on zarzygał po karmieniu maminy sweter. Tak w każdym razie mówiono.
Był trzecim z czwórki potomstwa państwa Asen i, szczerze mówiąc, to go całkiem nieźle określało. Ani najbardziej inteligentny – chociaż głupi też nie był – ani też najbardziej przystojny, ot, zawsze trzeci. Dwóch starszych braci przynosiło rodzinie znacznie więcej powodów do dumy niż Andrei, podobnie młodsza siostra. On sam może nie był czarną owcą, ale ulubieńcem też niekoniecznie. Nie przynosił (aż takiego) wstydu, ale trudno było być też z niego dumnym.
Wraz z dorastaniem niewiele się w tej mierze zmieniało. Z całkiem rozczulającego łobuza Andrei wyrósł na… Cóż, całkiem rozczulającego łobuza. Może i wyrósł, może i zmężniał i nauczył się wysławiać w języku ludzi cywilizowanych – a nawet trzech językach, bo poza rodzimym bułgarskim opanował też angielski oraz rosyjski – poza tym jednak był wciąż tym samym radosnym cwaniakiem, co od urodzenia. Z każdego wyskoku gotów był wyłgać się szerokim uśmiechem i kilkoma gładkimi słówkami, każdy błąd mógł wybronić doskonale odegranym żalem za grzechy. Mało kto mu ufał, ale też mało kto potrafił mu się oprzeć.
Z burzliwej młodości, pełnej kobiet, wina i przepuszczania zawrotnych ilości pieniędzy (ojca) wyniósł jednak to, co zdefiniowało jego przyszłość. Choć łobuz i kombinator pierwszej klasy, Andrei nie bał się ciężkiej pracy – i naprawdę lubił się uczyć. Wielu uważało go za wybitnie tęskniącego za rozumem, Asen jednak nic sobie z tego nie robił i uparcie parł po swoje. Swoje – czyli patenty lotnicze. O tym, że chce latać, wiedział od pierwszego spojrzenia w gwiazdy. Jakkolwiek patetycznie by to brzmiało, Andrei czuł, że niebo go wzywa – i po prostu nie potrafił się temu wezwaniu oprzeć.
Nie był najzdolniejszym i najbardziej znanym absolwentem swej uczelni, ale pamiętano go za jego solidność i skrupulatność. Wybranej przez siebie dziedzinie Andrei oddał się całym sercem. Wylatał setki godzin za sterami wszystkiego, co dano mu pilotować, poszerzył wiedzę o podstawy medycyny i psychologii, i wreszcie, po latach, stał się wystarczająco kompetentny, by znaleźć sobie odpowiednią pracę.
Do Służb Ochrony Cytadeli ciągnęły go perspektywy, nie powołanie. Andrei nie był idealistą i nie uważał też, by był dobrym człowiekiem. Niesienie pomocy innym nie było czymś, czego rzeczywiście potrzebował do szczęścia. W wieku 24 lat przeniósł się na Cytadelę, bo była stolicą aktualnego świata i oferowała największe możliwości. Wybrał SOC, bo po prostu go tam chcieli.
Jego kariera była tak samo szybka, co pozbawiona specjalnych dokonać. Andrei wspinał się po szczeblach hierarchii zwykłą, ciężką pracą, a nie bohaterskimi wyczynami. Talenty pilota zapewniły mu miejsce we flocie SOC, w której szybko przeskoczył z najniższego stopniem do samodzielnego, cenionego pilota pościgowego. Czy to na ścigaczach, czy w promach pościgowych, na ulicach Cytadeli potrafił dokonywać cudów. Oczywiście, to samo umieli też jego koledzy z departamentu, tym niemniej Asen miał jeszcze atut w postaci bycia ujmującym – a to nierzadko na równi z umiejętnościami zapewniało mu lepsze przydziały.
Nie zmieniało to faktu, że pod innymi względami Andrei był przeciętny. Był specjalistą w swoim fachu, ceniono go również za umiejętności artystyczne – jeśli już raczył się nimi pochwalić – i po prostu za to, że jest dobrym kumplem, nigdy jednak nie miał pojawić się na pierwszych stronach gazet. Nie pragnął być gwiazdą, nie dążył też to bycia najlepszym. Ot, robił swoje.
A potem przestał, choć nie z własnej woli.
To, o czym raczej nie opowiadał, to co robi wieczorami. I nie chodziło wcale o podboje towarzyskie, o to, w jak wielu łóżkach gościł i jakie ilości alkoholu potrafił w siebie wlać, nim padł. Nie, ukrytym grzeszkiem Andreia były wyścigi. Nielegalne, oczywiście, bo na legalne powinien być zawodowym, zarejestrowanym pilotem sportowym – a nie był.
Ścigał się jeszcze na Ziemi, ścigał się też na Cytadeli. To, że przez tak długi czas nigdy go nie złapano – że nie odnotowano mu w kartotece przewinień, z których nie mógłby się wybronić – zawdzięczał tyleż samo szczęściu, co znajomościom. Andrei przyjaźnił się z odpowiednimi ludźmi i wiedział, jak się wywinąć. Był jak kot, który zawsze spada na cztery łapy.
Aż kiedyś po prostu się potknął.
Te blizny, na temat których kłamie tak gładko, to nie efekt brawurowej akcji policyjnej, nie ślad godnego podziwu bohaterstwa. Jedyne, o czym przypominają, to wypadek. Kwestią czasu było, kiedy popełni błąd – wiedzieli to wszyscy, łącznie z nim samym. Gdy jednak wreszcie do tego doszło, gdy podczas wyścigu nagle nie dał rady – był zaskoczony.
Niewiele z wypadku pamięta. Nie do końca wie, jak do niego doszło – chyba zepchnięto go na jakiś budynek, może ogrodzenie – i ile tak naprawdę się regenerował. Nie wie też, co dokładnie nakłamali w jego imieniu jego przyjaciele, lekarze i zapewne także jego bezpośredni przełożony, że zachował miejsce w SOC. Zna przynajmniej trzy wersje historii mającej tłumaczyć, co mu się stało i dlaczego tak długo był na zwolnieniu. Nie wie, która jest najbliższa prawdzie, ale wie, którą on sam lubi najbardziej – tę, że po długim, brawurowym pościgu za jedną z grubych ryb półświatka stał się ofiarą podstępu ze strony swej ofiary; że zepchnięto go z trasy i zniszczono mu radiowóz, gdy był już o krok od pojmania przestępcy.
Sam stara się nie mówić o wypadku. Kryje się za fasadą kłamstw, bo tak jest mu łatwiej. Bo mniej boli i… Cóż, po prostu jest wygodniej.
Poza bliznami wyniósł z wypadku także bóle pleców i wracające czasem kuśtykanie na prawą nogę. Lekarze zrobili dla niego wszystko, co mogli – włącznie ze skręceniem połamanych kości jakąś chorą ilością tytanowych śrub – ale nie potrafili naprawić go tak całkiem. Ale to chyba nie było zaskoczenie, nie? Potrafili w medycynie dokonać cudów - a na cuda Andreia nie było stać. SOC? Bądźmy poważni, SOC nie sfinansowałoby mu nawet połowy tej opieki, którą sobie wykupił. Jest więc wadliwy. Nie zupełnie niesprawny – ostatecznie jest w stanie przecież funkcjonować – ale trochę jakby niekompletny. Czasem kuleje. Prawie zawsze – boli. Życie, co?
Wrócił do czynnej służby, gdy przekonał się, że bez niej nie potrafi. Chciał latać, ale nie na kursach pasażerskich i nie jako handlarz. Potrzebował wrażeń. Bez nich nie umiał być szczęśliwy.
Zdał wszystkie wymagane testy, ocena medyczna wyszła zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę, że po wypadku wyglądał jak ostatnia szmata. Oddano mu policyjnego ścigacza i prom, sam za własne zaskórniaki kupił sobie także myśliwiec. Nie chciał stać na twardym gruncie. Potrzebował latać.
Potrzebował być wolny.
Wrócił do pościgów. Tak naprawdę nie umiał przecież niczego innego. Był specjalistą w jednej, ścisłej dziedzinie i w niczym więcej. Gdyby chciał, może potrafiłby się przekwalifikować – był w końcu jeszcze młody. Ale nie chciał. Był, kim był. Wolnym duchem. Beztroskim, brawurowym, czasem aroganckim. Ale uroczym też. Nie chciał tego zmieniać.
Teraz, już po, jego życie wygląda w zasadzie tak samo, jak przed. Gdyby nie ból i humory ciała, łatwo byłoby zapomnieć, że miał jakiś wypadek. Nadal jest pilotem pościgowym – i nadal też ściga się nocami na tych samych ulicach, które w ciągu dnia patroluje. Nadal marzy o wyprawie na kraniec wszechświata i planuje zerwać kiedyś ze wszystkimi zobowiązaniami. Nadal spotyka się z licznymi kobietami i równie licznymi mężczyznami, do żadnej i żadnego z nich nie pozwalając sobie się przywiązać. Nadal skacze to tu, to tam, chwytając życie garściami.
I nadal też stara się nie myśleć, co dalej. Bo przecież nie może tak ciągle, nie? Przecież, na dłuższą metę, życie nie może tak wyglądać.
Nie myśli. Nie zastanawia się. Żyje. Tylko to tak naprawdę potrafi.
AR-615 Wiedźma
Delikatny, za to niesamowicie szybki i zwrotny myśliwiec jest oczkiem w głowie Andreia. To model dosyć typowy, pozbawiony ekstrawagancji – wyposażony w standardowe wyrzutnie torped dysrupcyjnych oraz generatory tarcz, nie wyróżnia specjalnie spośród innych przedstawicieli tej klasy. Jedyną zmianą, jaką Asen postanowił sfinansować z własnej kieszeni, było odchudzenie pancerza na rzecz dodatkowego podkręcenia napędu. W efekcie Wiedźma jest statkiem niemal porcelanowym, za to pod względem osiąganej prędkości może pochwalić się naprawdę wyśrubowanymi osiągami. Statek pozwala przemieszczać się zarówno w przestrzeni kosmicznej, jak i w atmosferze.
Ścigacz Andreia jest sprzętem z odzysku, któremu Bułgar dał drugie życie. Nabyty za grosze w stanie niemal agonalnym, pochodzący z odrzutów SOC, po licznych naprawach i wymianach – dokonywanych tak własnoręcznie, jak i, czasami, w serwisach – znów prezentuje się godnie. Nowe jest w nim w zasadzie wszystko poza szkieletem – silnik, karoseria, nawet siodełko i manetki zmiany biegów. Wciąż widać po nim, że nie jest pojazdem zupełnie nowym, wyciągniętym prosto z salonu, tym niemniej nie jest już obrazem nędzy i rozpaczy, jakim był na starcie. Ścigacz jest dosyć ciężki, mimo to można na nim rozwinąć zawrotne prędkości – jedno i drugie wynika z potężnego silnika, prawdopodobnie najdroższej części pojazdu.

- standardowy generator tarcz,
- omni-klucz "Primo",
- apteczka z podstawowymi środkami pierwszej pomocy,
- archaiczny scyzoryk wielofunkcyjny – z otwieraczem do wina, małymi szczypcami i latarką; to bardziej pamiątka niż narzędzie, które faktycznie używa – Andrei dostał je kiedyś od ojca i jest wystarczająco sentymentalny, by mieć je ciągle przy sobie;
- trochę sponiewierane już, wydrukowane zdjęcie całej rodziny,
- zestaw do tatuażu – Andrei nie tatuuje zawodowo i nigdy tego nie robił, posiadany zestaw był jednak jedną z jego zachcianek;
- paczka lizaków.

- Jest całkiem nieźle oczytany. Choć zwykle nie podejmuje rozmów o książkach, pochłonął już naprawdę spore pokłady literatury fantastycznej, kryminałów, jak też pozycji popularnonaukowych. Te ostatnie dotyczyły przy tym naprawdę zróżnicowanych tematów – od eksploracji kosmosu, przez tajemnice oceanów, aż po ewolucję gatunków na ziemi i analizę podobieństw zwierząt ziemskich do tych spotykanych na obcych planetach.
- Marzy o wyprawie na kraniec wszechświata – przy czym dotąd nie zdefiniował, co dokładnie to znaczy. Ciągnie go jednak do dalekich podróży i eksploracji miejsc, których dotąd nie widział – czyli w zasadzie prawie całego świata, bo jak dotąd Andrei nie podróżował specjalnie poza Bułgarię i Cytadelę.
- Uwielbia zwierzęta, chociaż żadnego nie posiada. Jego miłość nie za przy tym ograniczeń gatunkowych – zwierzęta drapieżne lub nie, małe bądź duże, ziemskie lub obce, wszystkie mają w jego sercu tyle samo miejsca.
- Jest miłośnikiem wesel. Twierdzi, że żadna, choćby najlepsza impreza w klubie nie może równać się swojskiej popijawie w gronie najbliższych. Uważa też, że to właśnie na weselach rodzą się najlepsze memy.
- Bardzo lubi kuchnię włoską. Nie pogardzi dobrym makaronem i winem.
ObrazekObrazek

Wróć do „Baza danych”