Baza danych to dział, do którego wklejamy nasze karty postaci z tym, że w tym przypadku jesteśmy w stanie je dowolnie zmieniać, aktualizować i dopisywać w historii z biegiem czasu nowe wydarzenia.

Raheen Valhiari
Awatar użytkownika
Posty: 55
Rejestracja: 1 mar 2013, o 16:17
Miano: Raheen Valhiari, Kobra
Wiek: 30
Klasa: Adept
Rasa: Drell
Zawód: Agent specjalny vel Widmo
Status: Ex-śledczy SOC
Kredyty: 15.000
Medals:

Raheen Valhiari

4 mar 2013, o 14:37


Miano: Raheen Valhiari, „Kobra”
Wiek: 30 lat, 15.05.2156r.
Rasa: Drell
Płeć: Mężczyzna
Specjalizacja: Adept
Przynależność: Widmo
Zawód: A kim może być, jak nie agentem specjalnym?

Aparycja:
  • – No więc… Był z i e l o n y.
    • ~Audrey Wright
  • – Przystojniak z tego mojego brata, nie? Te czarne oczy, smukła sylwetka, mięśnie…
    – Przestań, bo się zarumienię.
    • ~Kehla Valhiari, Raheen Valhiari
  • – Przy3,14erdoliłbym ci. Ale masz zbyt słodkie oczy.
    • ~Ramon Sanathan
Raheen jaki jest każdy widzi – dwie nogi, dwie ręce, głowa… Och, no dobrze. Tak więc drell ów, jak już może wiadomo, jest mężczyzną. Mhm, spostrzegawczość, brawo. Jego wzrost nie jest specjalnie wielki, ale też bez przesady w drugą stronę. Ot zwykłe sto osiemdziesiąt dwa centymetry. Waży przy tym dokładnie tyle, ile powinien. Szczupła sylwetka mężczyzny powoduje, że wydaje się on być słabym. Nic bardziej mylnego. Pod ubraniami kryje się dość umięśnione ciało, lecz nie jakoś nadmiernie.
Wygląda jak każdy inny przedstawiciel swojej rasy, nie wyróżnia go chyba nic. Może poza blizną nieco nad miejscem, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Ale przecież nie pokazuje tego byle komu i niewiele osób w ogóle wie o istnieniu sześciocentymetrowej kreski nieco na lewo od kręgosłupa. Nie ma się też czym chwalić, po prostu miejsce na ciele, gdzie ciemnozielona skóra ma odcień dużo jaśniejszy. A skoro już jesteśmy przy skórze, to warto zauważyć, iż twarz ma trochę jaśniejszą barwę, tak samo jak dłonie od wewnętrznej strony i stopy od spodu, gardło zaś, tak jak część głowy po bokach, ma kolor ciemnobrązowy. Niektóre fragmenty skóry na głowie mają barwę ciemniejszą niż skóra na reszcie ciała, co widać bardzo wyraźnie. Na ramionach oraz na wysokości ostatnich żeber dostrzec można, choć z trudem, po cztery ciemniejsze paski. Są łatwe do przeoczenia przez to, iż od reszty umaszczenia różnią się zaledwie o ton, może dwa.
Oczy Kobry wyglądają jak dwa węgielki. Ich kolor to głęboka czerń, odbijająca delikatnie światło. Patrzą z wiecznym spokojem na świat, choć niektórzy powiedzą, że są zimne i nieczułe, głównie przez „łuki brwiowe” (czy możemy w ogóle mówić o brwiach w przypadku drella?) nadające Raheenowi nieco groźniejszego wyglądu i spojrzenia.
A rysy twarzy? Jeśli chodzi o tego osobnika, to nie odstają od ogólnych norm. Nieco trójkątna twarz, raczej płaski nos, dość wąskie usta o barwie łączącej delikatny róż z zielenią. Rysy mylą, bo choć może się wydawać, że Valhiari to wredny gad, w rzeczywistości jest całkiem miłym facetem. Choć nie zdradza tego częstymi uśmiechami.
Warto jeszcze wtrącić słówko o dłoniach drella. Są one zadbane o długich, dość cienkich palcach zakończonych paznokciami koloru zieleni tak ciemnej, że wpadającej wręcz w czerń. Prawdopodobnie tylko on wie, czy jest to barwa naturalna, czy może je w tajemnicy maluje.
Jak każdy osobnik swojego gatunku – nie ma włosów. Nie pomiziasz, bejbe…
Porusza się spokojnie, nawet można powiedzieć, iż ostrożnie, z kocią gracją oraz zwinnością. Jego ruchy zawsze są płynne, przemyślane. Spieszy się tylko wtedy, gdy sytuacja tego od niego wymaga.
Zazwyczaj chodzi ubrany w obcisłe stroje, które ułatwiają mu poruszanie się. Na ogół nosi wtedy również płaszcz w kolorze czerni bądź jakiegokolwiek innego koloru. Byle ciemnego. Od czasu do czasu używa lekkiego pancerza z hełmem, który zapewnia mu odpowiedni i nie za wysoki poziom wilgoci w powietrzu, którym oddycha. Nie ma żadnych dodatków, a nawet i nie chroni specjalnie mocno przed obrażeniami – silniejsze uderzenie czymś dostatecznie ostrym wystarczy, żeby przerwać materiał.


Osobowość:
  • – Myślę, że nie był zadowolony z rozmowy ze mną. Ciągle unikał mnie wzrokiem, prawie cały czas milczał. Wydawał się być nieco osamotniony.
    • ~Loren’Nakah nar Rayya
  • – Nie pogadasz.
    • ~Nakmor Nentarr
  • – Dupa.
    • ~Urdnot Ledan, gdy dowiedział się, że może powiedzieć cokolwiek
  • – …twoje oczy są zimne, ale serce miękkie, wolisz ostrzegać, a potem atakować. Obserwujesz, jesteś jak kobra. Moja osobista Kobra. Za to cię kocham.
    • ~Orina Yvik
Nie ma co tu za dużo opowiadać. Raheen jest po prostu niezbyt skomplikowanym drellem o umyśle dość łatwym do zrozumienia, prostym. Choć stwarza pozory obojętnego na cały świat, w rzeczywistości po prostu stracił powód do radości, zachowuje spokój. Niełatwo jest go wyprowadzić ze stanu idealnej równowagi pomiędzy zdenerwowaniem a szerokim wachlarzem pozytywnych emocji, które jednak potrafi okazać, gdy nadejdzie na to odpowiednia pora. Czasami umie wpaść z jednej skrajności w drugą – najpierw jest tak miły, że aż mdli, by kilka minut potem promieniować ironią czy mieć chęć na ubicie kogoś na miejscu. Zawsze stara się być w miarę neutralny, w osądach sprawiedliwy i niepochopny. Nie należy do zbyt rozmownych, bardzo często na wiele kwestii odpowiada po prostu milczeniem. Z tego też powodu wiele osób uznało, iż jest nieśmiały. Oczywiście to nieprawda, ale Kobra się na ten temat nie wypowiada. Jest z typu „przemyśl wszystko trzy razy i dopiero działaj”, dlatego wszyscy uznają go za ostrożnego.
Jego wygląd może trochę zmylić, ale wbrew pozorom wcale nie jest zimnym draniem gotowym bez zmrużenia oka zabić wszystko, co się rusza. Wręcz przeciwnie – stara się zawsze ułożyć w głowie taki plan, by przelać jak najmniej krwi. Choć to też zależy od jego nastroju i sytuacji. Na pierwszym miejscu stawia bezpieczeństwo, lecz nie swoje, a innych. Może nie jest rycerzem na białym koniu (albo raczej superbohaterem na statku idealnym), ale jako tako rozumie pojęcie honoru oraz uczciwości. Stara się kłamać jak najmniej i wszystko załatwiać drogą pokojową, co wiadomo, że nie zawsze się udaje.
Ciężko go urazić, a kiedy się obraża, to szybko mu przechodzi albo udaje przez parę minut, że go to poruszyło, by potem mówić, iż nic się nie stało. Nie ufa pierwszej lepszej osobie, ale zawsze stara się ukryć ten fakt. Raheen to samotnik, przynajmniej od czasu śmierci prawie-narzeczonej. Im więcej czasu spędza w odosobnieniu tym lepszy ma humor, ale potrzebuje również bliskości innych, chwili rozmowy. Czasami aż zbyt często. Przede wszystkim – nie jest to osobnik leniwy, a w dodatku niesłychanie cierpliwy. Jeśli ktoś umawia się z nim na konkretną godzinę, a potem spóźnia, on spokojnie to znosi bez marudzenia.
Gorsze dni praktycznie mu się nie zdarzają, jednak kiedy już dojdzie do czegoś takiego, Valhiari na ogół stara się odizolować od wszystkich i przetrwać zły okres w spokoju. Bardzo często rozmyśla wtedy o przeszłości, a wspomnienia powodują nieznaczne ustabilizowanie stanu emocjonalnego drella.

Historia:

Dane SOC
Valhiari Raheen, urodzony 15.05.2156r. na Kahje w drellskim mieście. Przydomek „Kobra” nadany przez *brak danych*. Przyjęty do Służb Ochrony Cytadeli 23.02.2176r. w wieku 20 lat. Jego ojciec, Valhiari Sherr, wcześniej również służył w SOC, był szanowanym funkcjonariuszem; zmarł 11.07.2175r. na Syndrom Keprala mając 48 lat. Matka, Valhiari Tella, całe życie spędziła na Kahje; uprowadzona z domu w okolicach 04.11.2184r. – na tą chwilę brak danych o jej aktualnym miejscu przebywania i stanie zdrowia. Siostra Kobry, Valhiari Kehla, mieszka obecnie na Cytadeli prowadząc niewielką kawiarnię.
Kobra przykładnie wywiązuje się z obowiązków funkcjonariusza Służb Ochrony Cytadeli; nie posiada nagan ani upomnień. Za idealne wykonywanie pracy nagrodzony został wieloma pochwałami. Podejmuje się prawie każdego zleconego mu zadania.
Od 17.05.2178r. często samodzielnie wyszukuje sobie zlecenia. Większość ma z nim jakieś powiązania. Według przekazanych nam przez niego informacji – z powodu *dane usunięte*.
*Uwaga: błąd danych. Dalsze przeglądanie może zniszczyć informacje zawarte w tym dokumencie. Podjęto procedury bezpieczeństwa, program zostanie wyłączony.*


Implant
*Wpis 1*
Przyjęliśmy kolejną osobę skłonną poddaniu się zabiegowi. Jest nią młody drell, osobnik w pełni zdrowy, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nie mamy przeciwwskazań, by wszczepić implant. Rozpoczniemy, gdy tylko przeprowadzimy z nim dokładniejszy wywiad i stwierdzi, iż jest gotowy.

*Wpis 4*
Obiekt czuje się świetnie po zakończeniu zabiegu. Wszystko poszło sprawnie i szybko. Zostawimy go na krótką obserwację.

*Wpis 6*
Raheen po dwóch dniach jeszcze do końca nie przyzwyczaił się do lepszych zdolności. Jest jednak na dobrej drodze do osiągnięcia celu. Jak wczoraj ruchem dłoni strącał przedmiot po drugiej stronie pokoju, tak dziś już nad tym panuje. Będzie w porządku.

*Wpis 7*
Jest dobrze, obiekt może już nas opuścić. Prawie w pełni panuje nad nową siłą biotyczną. Potrzebuje czasu, by idealnie opanować moc, ale nie mamy już po co go trzymać. Rana po zabiegu, znajdująca się na przedramieniu, również wkrótce się zagoi. Wypisujemy go.


Szkolenie
– Valhiari, do cholery! To nie wakacje, przyłóż się! Wright, nie gap się na niego i też zacznij działać!
Od uwag instruktora szło oszaleć. Tego nie rób, to już możesz, ale dlaczego nie robisz czegoś jeszcze? Przecież powinieneś żonglować starymi, ziemskimi granatami, stojąc na jednej nodze w pobliżu wygłodniałej miażdżypaszczy. Ach, no tak. Te granaty mają być odbezpieczone, bo inaczej nie dostaniesz kolacji.
Raheen myślał, że szkolenie będzie czymś przyjemniejszym. Oczywiście domyślał się, iż na pewno nie dadzą mu się nudzić, a o chwili wytchnienia nie będzie mowy. Ale aż tak? Wstawał nieprzyzwoicie wcześnie, kładł się nieprzyzwoicie późno, z innymi przebywającymi w tym „dobrowolnym zakładzie karnym” (jak mawiali niektórzy) praktycznie nie rozmawiał. Dodatkowo nauczyciel sprawujący opiekę nad jego grupą wydawał się być nieco stuknięty. Reszta „oddziałów” nie ćwiczyła tyle, co oni. Ale ponoć radzili sobie najlepiej ze wszystkich. Dzięki surowemu mistrzowi.
– E! Zielony! Orientuj się! – Kobra prawie że w ostatniej chwili zwiększył moc bariery, co i tak nic nie dało. Biotyka instruktora była dla niego zbyt potężna. Kula energii odrzuciła go w tył, upadł, potknąwszy się o innego trenującego, który zaraz przed nim został wyeliminowany. Poczuł ból w miejscu, gdzie plecy już się tak miło nie nazywają. Raheen mógł tylko zobaczyć, jak mężczyzna pokręcił głową, spojrzał na swoich uczniów z politowaniem i poszedł męczyć kolejne ofiary. Drell pomógł wstać biednej ludzkiej istocie, która skończyła jak on. Panna Wright. W tym momencie jeszcze nie mieli pojęcia, że już niedługo wylądują na jednym statku. Rudzielec mruknął coś na temat dalszego trenowania, a następnie ruszył w jak najdalszy kąt sali. Gad nie zatrzymywał jej. Valhiari został sam i nie pozostało mu nic innego, jak po prostu pójść śladem zaleceń nauczyciela – po prostu wziąć się do roboty. Nawet pomimo obolałego ciała i zmęczenia.
Podobno był jednym z tych lepszych. Nie chciał, by opinie o nim okazały się fałszywe. Szczególnie, że już niewiele zostało do końca. Musiał wytrzymać jeszcze ze dwa tygodnie, a potem wolność i opowiadanie, że mimo wszystko dobrze wspomina ten czas…


Przebłyski pamięci: Śmierć łowcom niewolników
Pierwszy błysk wstającego słońca. Niebo w pięknych kolorach – pomarańczowe, żółtawe, gdzieniegdzie jeszcze niebieskie. Powiew wiatru. Łagodny niczym muśnięcie piórka, trawa ugięła się nieco. Och, jak chciałbym móc poczuć ten dotyk na swej skórze. Nie mogę jednak. Pancerz jest mi tu niezbędny, jeśli nie chcę przedwcześnie nabawić się Syndromu. Powietrze było zbyt wilgotne, żebym zdjął osłonę. Nie, sam tego nie zrobię, nie jestem głupi.
Gdzieś w oddali miasto. Właśnie budzi się do życia za dnia. Noc ustępuje, światło zalewa wszystko dookoła. Tam właśnie musiałem udać się, gdy było jeszcze ciemno. Zadanie wykonane, wskazana osoba jest martwa. Teraz oczekiwanie, przylecą po mnie. Nie mogę wrócić do miasta, zapewne jeszcze mnie szukają. Wolę nie trafić w ich ręce. Zabiją mnie? Może nie od razu. Najpierw byłyby tortury. Długie. Bolesne. Znałem ich metody.
Nie wiem, która to była godzina, może coś koło północy. Zakradłem się do wskazanego przez pracodawcę magazynu. Pusto. Cicho. Spokojnie. Czy to pułapka? Czekam, ukryty w cieniu. Rozmawiam w myślach z Amonkirą, by pozwolił mi dziś na udane łowy, wspominam też Arashu o tym, aby spojrzała na mnie łaskawym okiem i otoczyła ochroną. Cały czas czekam. Jeśli mi się powiedzie, galaktyka będzie trochę mniej niebezpieczna niż dotychczas. W przeciwnym wypadku zginę. To normalne w takim zawodzie. Nie wiem, po co przyłączyłem się do SOC, skoro i tak biorę zlecenia jak najemnik. Ale nie czas na rozmyślania. Ciche rozmowy, niedaleko, kroki wielu par ciężkich butów. Co najmniej pięć. Nie, może sześć. Teraz jest to już nieważne. Ilu by ich nie było – nie mogą mnie zobaczyć. Odgłos otwieranych drzwi, tupanie. Ale… Zaraz. Jest jeszcze coś. Szurnięcia stóp ubranych w całkiem inne buty, dopiero teraz do mnie dotarły. Tak, trafiłem na noc, w której wrócili z polowania. Niewolnicy. Jeszcze parę godzin temu byli wolnymi obywatelami. To była dla mnie dobra wiadomość. Będą zajęci swoimi zdobyczami. Będę niezauważony. Niczym cień. Przyglądałem się, szukałem słabych punktów. Wszyscy byli uzbrojeni, było ich sześciu, niewolników tylko czterech. Byli tylko fragmentem swojego oddziału, kawałkiem całości grupy. To na pewno nie był cały ich łup. Za mało. Zdecydowanie za mało. Nie ma jednak co czekać na resztę, ci powinni mnie zaprowadzić w odpowiednie miejsce. Któryś z nich przecież musiał zgłosić się do dowódcy. Dziwne, że byli tak nieostrożni. W budynku nie było nawet monitoringu.
Coś się dzieje. Słyszę wstukiwany kod, otwieranie się drzwi, znowu stukanie butów. Prześliznąłem się bliżej. Zegar tyka, muszę się dostać zanim przejście się zamknie. Jeden z nich patrzył w tył. Turianin. Miał szarą twarz z pomarańczowymi kreskami, ciemne oczy. Odwrócił się, kiedy drzwi zaczęły się zamykać, dołączył do reszty. Wyskoczyłem z kryjówki, szybko podbiegłem do ściany, w ostatniej chwili przeszedłem dalej. Przylgnąłem do kolejnej ściany, przykucnąłem. Zasłaniała mnie niska ścianka. Jej kolor był trudny do określenia, było dość ciemno. Zresztą, to nie jest ważne, tu wszystko wygląda tak samo. Przesuwałem się naprzód z każdym przebytym przez nich metrem. Wreszcie jednak zabrakło kryjówek, musiałem znowu czekać.
Widziałem duże pomieszczenie, oświetlone słabym, jasnoniebieskim blaskiem. Odczekałem chwilę, aż wszyscy znikną z mojego pola widzenia. Powoli wsunąłem się do pokoju. Nikogo w nim nie było, jedynymi w miarę żywymi istotami były tylko rośliny ustawione tu i ówdzie. Miałem dwie drogi do wyboru – w prawo po schodach w górę lub w lewo, gdzie wszystko szło w dół. Tam udali się łowcy niewolników i ich ofiary. Poszedłem w prawo. Zawsze wolę iść w prawo. Jakoś czuję się wtedy lepiej. Najpierw przecież muszą odstawić efekty swojego polowania na miejsce przeznaczenia, nikt teraz nie pójdzie w tym kierunku. Idę. Moje kroki są nie do usłyszenia, wszędzie pusto. Czyżby już większość spała? Czemu nie ma ochrony? Wydawało mi się to bez sensu, lecz szedłem dalej. Przez moją pamięć przebiło się coś. Rozmowa jeszcze na statku. Mieliśmy tu przecież wtyczkę. Jak mogłem zapomnieć o szczególe tak ważnym? Zajął się strażą, nie powinienem mieć zbytnich kłopotów. Korytarz skręcał w lewo. Przemieszczałem się ostrożnie, spokojnie, nasłuchiwałem. Pustka. A jeśli ta wtyczka nas zdradzi? W każdej chwili mogłem zarobić kulkę w łeb. Nie chciałem jednak zawrócić. I nie miałem jak. Przylecą przecież wcześnie rano. Do tej pory byłem zdany na siebie.
Korytarz skończył się, dalej widoczne było kolejne pomieszczenie. Wszedłem do niego spokojnie. Przystanąłem na moment, rozglądając się. Wydawało mi się, że jest pusto. Błąd. Przestałem być czujny. Na moment. Zaledwie chwilę. W porę jednak usłyszałem, jak ktoś za mną wyciąga broń, kliknęła cicho. Odwróciłem się szybko, przyciągając go mocami biotycznymi. Rąbnął mocno o ścianę, upadł. Już się nie podniósł, ale wiedziałem, że ciągle żyje. Musiałem się zwijać. Nie chciałem odbierać mu życia, a mógł ocknąć się w każdej chwili i wszcząć alarm. Wolałem uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. Schowałem go wśród roślinności. Idę dalej, przemykam przez kolejne korytarze. Tu i ówdzie jakieś pokoje, nie zwracam na nie wielkiej uwagi. Już wiem, gdzie mam iść, prowadzi mnie instynkt.
To jest właśnie to miejsce. Zatrzymałem się przed drzwiami, jak do tej pory zauważony tylko przez znokautowanego kilka minut wcześniej człowieka. Na pewno jeszcze jest nieprzytomny, skoro inni, których widziałem po drodze, nie zachowywali się podejrzliwie. Wpaść tam „z buta” i go zastrzelić? Za dużo hałasu i przereklamowane. Ukryłem się za filarem, w cieniu. Przykucnąłem, obserwując drzwi. Raz na jakiś czas trzeba przecież wyjść z gabinetu, prawda? Byłem opanowaną istotą i czekanie nie sprawiało mi trudności, jednak teraz chciałem szybko skończyć pracę i wrócić. Prędko przypomniałem sobie nocny plan mojego celu. W tej chwili powinien właśnie wyjść, by zrobić sobie kilkunastominutową przerwę. To byłby idealny moment na atak albo wśliźnięcie się i zakończenie jego żywota, gdy wróci. Wyjdź. Wyjdź myszko z norki, kotek chce się pobawić. Przecież nic ci nie zrobi, jedynie skręci karczek. A może nie tak brutalnie? Może tylko udusi swoimi miękkimi łapkami? Łowca czyhał teraz na swą ofiarę, oczami czarnymi jak płaszcz samej śmierci patrząc tam, gdzie przebywała. Nie pomyliłem się. Kilka minut, a drzwi otworzyły się. Z gabinetu wyszedł młody salarianin, a zaraz po nim mój cel – człowiek. Widziałem dobrze, jak oddalają się korytarzem. Odczekałem chwilę, a potem prześliznąłem się do pomieszczenia.
Serce zaczęło bić szybciej w mojej piersi. Jeszcze tylko trochę dzieliło mnie od celu. Myślałem, że zajmie mi to więcej czasu, ale okazało się, że jestem aż tu i teraz muszę po prostu zaczekać na powrót ofiary. Stanąłem spokojnie w kącie. Cień na mnie nie padał, byłem tuż obok drzwi. Mojej twarzy i tak praktycznie nie było widać zza maski; gładka powierzchnia idealnie odbijała światło. Uspokajałem myśli i ciało.
Ile tak stałem? Dziesięć minut? Czy to ważne… Ofiara weszła do klatki, minęła mnie nieświadoma obecności zagrożenia. Patrzyłem czujnie, wyjąłem nóż. Po co robić hałas, skoro można nieco nabrudzić, ale zrobić to po cichu? Posprzątają sobie najwyżej, a ja będę musiał wyczyścić pancerz. Podszedłem powoli do dowódcy jednej z mniej ważnych, ale upierdliwych grup łowców niewolników. Szybkim ruchem objąłem go prawą ręką, przyłożyłem ostrze do odsłoniętego gardła. W tym samym czasie moja lewa dłoń wylądowała na jego ustach. Gdyby chciał krzyczeć, to nikt by go nie usłyszał. Nie spodziewał się tego, był całkowicie pewien, że jest pod ochroną. Wyszeptałem mu do ucha pozdrowienie od mojego pracodawcy. Szybki ruch dłoni. Szkarłat został na nożu i kilku palcach rękawicy, ale nie bałem się tej barwy. Trzymałem mój martwy już cel, powoli i ostrożnie położyłem go na podłodze. Miałem przecież szacunek do zmarłych. Schowałem broń. Już miałem odwrócić się do wyjścia, gdy zauważyłem w dłoni ofiary jakiś przedmiot. Przyjrzałem się bliżej i usłyszałem krzyki na korytarzu. Zdążył ogłosić cichy alarm. Co teraz? Jeśli wyjdę, wpadnę prosto na linię strzału, a nie byłem przygotowany na walkę. Z drugiej strony mogłem wyskoczyć przez okno. Podbiegłem do niego, spojrzałem w dół. Byłem w tej chwili na drugim piętrze, piętro niżej w budynku naprzeciwko znajdował się pusty balkon. Odszedłem tyłem, wpatrując się w szybę. Inaczej go nie otworzę. Zacząłem znów biec, tym razem nie miałem zamiaru zatrzymać się i patrzeć. Dwa metry, półtora, jeden… Strzały. Jeden pocisk przeleciał mi tuż nad ramieniem i trafił w szybę razem z dwoma swoimi znajomymi. Wypadłem przez okno, szyba zbiła się z trzaskiem. Nie była jakaś specjalnie mocna. Po co zresztą w kryjówce chwilowej, w centrum miasta, na drugim piętrze takie rzeczy. Krótki lot. Przez moment pomyślałem, że balkon będzie za daleko, nie dotrę do niego. Uczepiłem się palcami barierki. Ledwo, omal nie spadłem. Usłyszałem krzyki za sobą, ale nie zwracałem uwagi. Zacząłem jak najszybciej schodzić po ścianie w dół. Całe szczęście było parę miejsc, w których łatwo było postawić stopy i trzymać się rękami. Wylądowałem na ziemi, ale nie czekałem na reakcję najemników, którzy zaczęli do mnie strzelać z góry. Uciekłem, byle dalej, chowając się w uliczkach, biegnąc tak, jakby zależało od tego moje życie. Bo, cholera, zależało!
A potem znalazłem się tu, gdzie jestem teraz. Przeczekałem i patrzę na niebo. Siedzę spokojnie na kamieniu, wpatrzony w górę. Lecą, znaleźli mnie. Misja wykonana, a ja wsiadam na statek.
Przeżyłem.


Horyzont, raport z misji w formie opowieści
To miała być łatwa robota. Ot, zwykłe wyeliminowanie paru celów, nawet bez ratowania komuś życia. Po prostu szybki wypad na „tych złych”. Żaden problem dla Raheena, który nie raz i nie dwa już zabierał się za takie rzeczy. Tym razem nie wszystko poszło tak, jak było planowane…

W kantynie panował lekki gwar. Lecieli na Horyzont, ale większość załogi nie miała dziś brać udziału w niczym nadzwyczajnym. Jak zwykle, gdy Valhiari decydował się samodzielnie roztrzaskać parę łbów. Potrzebne będzie zaledwie parę osób – ktoś, z kim Raheen będzie miał kontakt, żeby zdawać relację na żywo i osoby pilnujące, by nic nie schrzanił. Czyli w skrócie mówiąc: ludzie, którzy nic nie będą robić.
– Słuchaj, Kobra. Może jednak weźmiesz kogoś ze sobą? Nie sądzisz, że trzeba niektórych rozruszać?
– Nie.
– To chociaż weź więcej sprzętu…
– … – czarne ślepia drella przeniosły obojętny wzrok z talerza na siedzącego obok turianina. Ten tylko odchylił się lekko, przekrzywiając głowę na bok.
– No co? Też chciałbym czasem rozruszać kości i komuś strzelić.
– Następnym razem, Ramon. Załatwię to szybko, dla celów prawie bezboleśnie. Ilu ich tam było? Czterech?
– Pięciu. I… No weeeeź. Cholera, jak się uprzesz, to nie ma mocnych. Ostatnio mówiłeś to samo i w efekcie musiałeś skakać po ścianach jak jakieś… jakieś… Ej, Audrey! Jak wy mówicie na te zwierzaki, co latają u was w ciepłych lasach. Te, co niby od nich pochodzicie… – zwrócił się do rozmawiającej z kucharzem kobiety stojącej nieopodal.
– Małpy – rzuciła krótko, nawet nie patrząc na mężczyznę, któremu odpowiedziała. Po chwili znowu zajęta była rozmową o jakichś ludzkich sprawach.
– O właśnie. Jak małpy. Wyskoczyłeś oknem, a potem jak ta małpa po ścianie. Jakby nie łatwiej było wziąć choćby i mnie, żeby sobie pomóc.
– To akurat nie zależało ode mnie. Szef powiedział, że mam iść sam. Wolałem słuchać.
I chyba koniec dyskusji. Ramon tylko przewrócił ślepiami, skończył śniadanie i odszedł w swoją stronę, czyli prawdopodobnie machnąć focha na Kobrę gdzieś w okolicach maszynowni. Gad również dość szybko zwinął się z coraz bardziej zatłoczonej stołówki. Nie miał powodów, żeby tam siedzieć, a trzeba jeszcze się przygotować.
Półtorej godziny później nastąpiło lądowanie. Valhiariemu szło dobrze, w pół godziny z pięciu celów zabił dwa w taki sposób, że nikt z pozostałych się nie zorientował. Używał tylko pistoletu, w niewielkim stopniu biotyki, a na sobie miał tylko ten niezbyt wytrzymały pancerz, który nosił jakby z przyzwyczajenia. Już prawie miał kolejnego, kiedy akcja przybrała nieoczekiwany zwrot. Przeciwników wcale nie było pięciu, lecz co najmniej około piętnastu. Zauważyli go i dość szybko dookoła zrobiło się spore zamieszanie. Wszędzie latały pociski, odłamki drewna lub metalu, a od czasu do czasu kule biotyczne. Kobra przestał zdawać relację, bo po prostu nie miał czasu jednocześnie na rozmowę i walkę o przetrwanie. Kiedy kontakt całkowicie się urwał zaraz po silnym wybuchu, ze statku wysłano do niego trzy osoby. Na pomoc albo żeby go znalazły. W zależności od stanu, w jakim znajdował się teraz.
Po dotarciu na miejsce, grupa ratunkowa zastała tylko pobojowisko, mnóstwo trupów i kilku niedobitków, którym skrócili męczarnie i powolną śmierć. Po śladach można było zauważyć, iż obiektem, który zrobił takie spustoszenia, musiały być materiały wybuchowe. Wiele trupów zostało odrzuconych na boki. Nie było wśród nich Raheena. Ten znajdował się dużo dalej. Był w naprawdę złym stanie – pancerz podziurawiony odłamkami, gdzieniegdzie otwory po pociskach, w plecy wbity spory odłamek metalu. Nie wyglądało to dobrze. Zachowując jako taki kontakt ze światem odpowiadał na pytania, choć niezbyt składnie. Szybko został przetransportowany na statek, gdzie zajęli się nim medycy.
Minęło kilkadziesiąt minut, zanim przywrócono go do stanu „używalności” i mógł opowiedzieć, co się stało. Załodze przekazano fałszywe dane. Potem wyszło na jaw, że celowo. Ktoś wiedział, że Kobra pójdzie sam, a wyraźnie zależało im na pozbyciu się go. Zamiast narkotyków, grupa przewoziła spore ilości materiałów wybuchowych nieznanego pochodzenia i jeszcze bardziej nieznanego przeznaczenia, część z nich wybuchła, gdy Raheen strzelił w ich kierunku celem zabicia paru przeciwników. Okazały się być znacznie silniejsze i przeżył dzięki osłonie zrobionej na kilka sekund przed oddaniem strzału. Co prawda kosztem zarobienia blizny w nieciekawym miejscu, nowych wspomnień i musiał oddać pancerz do naprawy, ale za to odkrył niebezpieczeństwo, zadał cios tym, którzy szykowali coś poważnego i wyszedł z tego cało.
Mniej więcej.


Raczy pan żartować, milordzie?
Fregata Przymierza, North Star, zmierzała powoli do Cytadeli. Załoga prawie całkowicie składała się z ludzi. Prawie. Na pokładzie przebywał też turianin – Ramon Sanathan – oraz ledwie kontaktujący ze światem drell – Raheen Valhiari. Co robił funkcjonariusz Służb Ochrony Cytadeli na ludzkim statku i to w takim stanie? Podróżował. Można powiedzieć, że po znajomości został przetransportowany na Horyzont i z powrotem. Wiele razy pomagał kapitanowi statku, który oprócz tego dobrze znał jego ojca. Wracali z kolejnej misji, której tym razem Kobra prawie co nie przeżył.
Drzwi sali szpitalnej otworzyły się, do nieskazitelnie czystego pomieszczenia weszły dwie osoby – kapitan jednostki oraz… Ramon. Żadnego z nich Valhiari się nie spodziewał i prawdę mówiąc już prędzej myślał, że doczeka się Audrey witającej go piąchoskopią. Choć była dość słaba, to „lekkie zabiegi poprawiające urodę” panny Wright należały do bolesnych. Kobra, leżący na boku z powodu rany na plecach, uniósł się nieco, podpierając łokciem. Pokładowa lekarka kazała mu wrócić do poprzedniej pozycji, ale została uciszona krótkim „nic mi nie jest”.
– A mówiłem, że masz mnie zabrać, samolubie? – Sanathan skrzyżował ręce na piersi, patrząc szarymi ślepiami na rannego. Drell prychnął cicho. – I tak masz szczęście, że cię nie roznieśli.
– Ale to nie jest ważne – głos zabrał kapitan, przerywając turianinowi. – Złe informacje, które nam przekazano, pochodziły od kogoś, komu myśleliśmy, że możemy ufać. Uciekł już z Cytadeli. Według ustaleń, grupa, z którą walczyłeś, była częścią jakiejś organizacji przestępczej. Mieli zamiar wysadzić kilka ważniejszych ośrodków na Cytadeli. Materiały wybuchowe już zostały zabezpieczone, w najbliższym czasie zostaną też rozpoczęte badania nad ich składem. Były cholernie mocne.
Valhiari powoli usiadł, lekko krzywiąc się z bólu. Teraz dopiero zaczynał odczuwać prawdziwe skutki swojego wypadu. Zamknął na moment oczy, odetchnął głębiej.
– Nadal jednak nie rozumiem, kto chciał mojej śmierci – odezwał się spokojnym głosem, unosząc głowę i wbijając wzrok w kapitana stojącego tuż obok.
– Tego dowiemy się w najbliższym czasie. A znając ciebie, zrobisz jeszcze jakieś śledztwo i wywęszysz coś szybciej od nas – Ramon zerknął na gadziego z lekkim uśmieszkiem.
– A być może będziesz miał do tego dobrą okazję. Podsunąłem pomysł, żeby cię przyjęli na Widmo. Przydałby się ktoś taki jak ty. Nie uciekłeś z pola walki, choć przeciwnicy mieli dużą przewagę, pozwoliłeś na podjęcie działań w celu zapobiegnięcia tragedii. A przede wszystkim idealnie nadajesz się na szpiega i cichego zabójcę – kapitan odwrócił się i ruszył do wyjścia. Tuż przed drzwiami odwrócił się. – Najlepsze, że parę osób mnie poparło, nie jestem sam. Kurs Cytadela, panie Valhiari. Ktoś ma z panem do pomówienia.
To były jego ostatnie słowa. Wyszedł, zostawiając Raheena z Ramonem i lekarką. Kobra wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze parę sekund temu stał mężczyzna. Miał lekko rozchylone wargi, wydawał się nie oddychać.
– Zazdroszczę ci… – zaczął turianin przenosząc wzrok z drzwi na drella. – Ej, oddychaj, do celu zostało jeszcze sporo drogi. I jeśli cię przyjmą, to nie możesz wyglądać jak jakieś… No… Wiesz… Zamknij paszczę. – Sanathan palcem dotknął podbródka gadziny. – Tak lepiej.
Pokręcił głową i po chwili również wyszedł, stwierdzając, że musi dać Kobrze oswoić się z nowymi wiadomościami.


Kawiarnia Kehli, Cytadela
– Słuchaj, kochana. Podobno jakiś drell się spodobał Radzie. Drell, rozumiesz? Bez urazy – tu kobieta siedząca przy stoliku niedaleko lady spojrzała na stojącą za nią drellkę. – Jest ich mało, a jeszcze się wciskają w takie ważne sprawy.
– Wiesz… Nie można dyskryminować innych za to, że są z takiej, a nie innej rasy
– Ale oni nie mają nawet przedstawiciela!
– I co z tego? Widziałaś w ogóle kiedyś jakiegoś drella płci męskiej?
– No… Nie…
– Widzisz. Będziesz miała okazję. A może to jakiś przystojniak?
– Przystojniejszego faceta w życiu nie widziałyście – do rozmowy wtrąciła się drellka, podając plotkującym pannom filiżanki z kawą. Uśmiechnęła się do obu.
– A tu skąd to niby wiesz?
– Jesteś jego dziewczyną?
– To mój brat. Ale mówię wam, jak dobrym przyjaciółkom: nie próbujcie do niego startować. Nadal nie pozbierał się po ostatniej stracie.
Kehla oddaliła się, nie słuchając już kolejnych rozważań plotkarek. Zadzwoniła do Raheena, ale ten znowu nie odbierał. Postanowiła zostawić wiadomość.
„Gratulacje, braciszku. Szkoda tylko, że nie usłyszałam tych wieści od ciebie samego. Gdyby cię obstąpiły jakieś dziewczyny po przylocie na Cytadelę, to wybacz – moja wina. Swoją drogą, nagrałam dwie, wyślę ci. Nie wiem, jak mogę się z nimi przyjaźnić. Aha. I wstąp do mnie, gdybyś był w pobliżu.”


Przebłyski pamięci: Orina Yvik
Najdroższa… Chciałbym, by twa śmierć była tylko złym snem, nieprawdą, złudną marą. Chciałbym móc znów dotknąć twego policzka, usłyszeć twój cudowny głos. Pamiętasz ostatni dzień, w którym się widzieliśmy?
To były moje urodziny. Nigdy nie obchodziłem tego dnia, ale mogłem wrócić do domu. Miałem czas, by powrócić na Kahje. Wszystko tego dnia wydawało się być wręcz magiczne. Dotarłem późno, był wieczór. Dlatego dopiero szesnastego zdecydowałem się do ciebie pójść. Ostatnio tak rzadko się widywaliśmy, chciałem, by ten dzień był nasz. Tylko nasz. Wspólny. By zapadł w naszych pamięciach. Cały dzień krążyliśmy po mieście niczym dzieci, zachwycając się czym się dało, zapominając o byciu dorosłymi. A inni? Nie zwracaliśmy uwagi. Byliśmy tylko my. We dwoje. Świat poza nami nie istniał.
Wieczorem kolacja. Romantyczna. Nawet zmusiłem się do gotowania, choć śmiałem się, że prędzej cię otruję niż ugotuję coś naprawdę dobrego. Pamiętasz? Ty śmiałaś się ze mnie, mówiłaś, że przesadzam. A ostatecznie wyszło lepiej niż przypuszczałem.
Potem noc, którą mieliśmy przeżyć tak, jakby była naszą ostatnią. Nie wiedziałem wtedy, że naprawdę będzie ona ostatnia.
Rano znów nazwałaś mnie Kobrą, znów przypomniałaś mi moment, w którym nadałaś mi ten przydomek. Wiesz, że się przyjęło? Teraz nazywają mnie tak prawie wszyscy. A przecież to jedynie zwykłe porównanie. Nie. Nie było zwykłe. To ty je wymyśliłaś. To nadawało mu specjalnego znaczenia.
Choć wcale nie chciałem przestawać cię przytulać, wreszcie musiałem wstać. Obiecałem przecież pójść do sklepu.
Orino… Dlaczego nie wziąłem cię wtedy ze sobą…?
Kiedy wróciłem, leżałaś bez przytomności. W krótkim czasie dowiedziałem się też, że bez życia. Nie wiem, kto ci to zrobił, kto cię zamordował, ale gdybym dorwał robala, to rozgniótłbym butem na krwawą miazgę.
Cierpię do teraz, ukochana. Wszystko mi cię przypomina. Wiesz, że miałem ci się oświadczyć? Tego samego dnia, którego opuściłaś świat żywych. Cały czas mam pierścionek dla ciebie. Nikt o nim nie wie. Poza nami. To będzie nasz sekret. Kiedyś do ciebie dołączę, najdroższa. Wtedy go dostaniesz. Ale najpierw będę musiał pomścić twoją śmierć.

Ekwipunek:
M-4 Shuriken
Omni-klucz
Nóż o nieco zakrzywionym w górę ostrzu (prezent od matki, „na ewentualną ostateczność”)
Lekki pancerz
Środek transportu:
Po wstąpieniu w szeregi Widm i przejściu kilku pierwszych zadań, Raheen otrzymał na własność statek będący nieco większą wersją myśliwca. Został ochrzczony jako „Valhalla”. Ale czy nazwa ma jakieś znaczenie? Liczy się prędkość oraz zwrotność, a te w wypadku owej machiny są wręcz urzekające. Przynajmniej, jeśli za sterami siedzi odpowiedni pilot, bo kierowanie pojazdem przy dużych szybkościach wymaga nie lada zdolności. Statek jest idealny do misji szpiegowskich oraz szybkiego transportu. Ma wbudowane systemy maskujące, choć nie wytrzymują dłużej niż trzy godziny ciągłego użytkowania. Valhalla nie nadaje się do walk ze względu na słabe opancerzenie oraz tylko jedno działo. Może kiedyś, po przebudowie, jednak teraz zdecydowanie bitwy odpadają.
Dodatkowe informacje:
Świetnie się wspina, jest bardzo zwinny i giętki.
Gdyby chciało mu się ćwiczyć, jego moce biotyczne byłyby o wiele silniejsze.
Potrafi grać na pianinie, ale z powodu częstych braków tego instrumentu pod ręką – po prostu nie ma kiedy doskonalić umiejętności.
Raczej nikogo to nie obchodzi, ale jest biseksualny.
ObrazekObrazek

Ja przez gadu gwałcę... ._.
Na własną odpowiedzialność: 12545325

Wróć do „Baza danych”