Rebecca Dagan
Z każdym słowem Vangerberga serce Rebeki biło coraz szybciej, coraz bardziej gwałtownie i boleśnie. To, co na początku wydawało się zaledwie fantazją, jakimś chorym wymysłem, teraz nagle zaczynało stawać się... prawdą? Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była przekonana, że właśnie to się stało. Wypadek ich statku nie przeszedł tak bezboleśnie. Wcale nie szli potem przez dżunglę. Może nawet nie spotkali Davida. To wszystko było wymysłem, skutkiem odpowiedniej dawki chemikaliów zalewających ich mózgi.
Gdy Iris - ta sztuczna, wyobrażona - znikła na ułamek sekundy, potem znów się pojawiając, Dagan poczuła, że się dusi. Czuła się osaczona. Przerażona jak nigdy przedtem.
Gdyby mogła, gwałtownie wciągnęłaby powietrze. Nagła ciemność, dziwne wrażenie przebudzenia, a potem - potem coś zupełnie innego. Coś, co potwierdzało... Wszystko. Przeżyli wypadek, w porządku. Jednak zupełnie nie tak, jak im się wydawało.
Strzelała spojrzeniem na boki jak spłoszone zwierzę, kolejne obrazy wdzierały się w jej mózg, rozpychając w nim boleśnie. Dziwny zbiornik, ona sama podłączona do niezidentyfikowanej aparatury. Białe kitle i więcej, znacznie więcej zbiorników takich jak jej własny. Przedstawiciele różnych ras, hełmy i... Vangerberg? W takim samym pojemniku jak ona?
Po obu swoich stronach dostrzegła też Xairanę i Iris, zamknięte podobnie jak i ona.
Dagan szarpnęła się gwałtownie, chyba nawet nie do końca świadomie. Musiała stąd wyjść, uciec, musiała... Wydrapywałaby z siebie przewody, gdyby mogła, i tłukła rękoma w ścianę zbiornika. Myśl, żeby nie zwracać na siebie uwagi, nie przyszła jej teraz do głowy. Podporucznik szalała z przerażenia. Nie miała klaustrofobii, ale w tym jednym momencie czuła, że mogłaby ją rozwinąć.
Wyjść, wyjść, wyjśćwyjśćwyjśćwyjść... tłukło się jej w głowie jak jedyna słuszna, niemożliwa do zagłuszenia mantra.
Nie wiedziała gdzie jest i po co, nie wiedziała, co to za miejsce i co, do cholery, dzieje się ze wszystkimi tu obecnymi - wpychano ich w jakąś jedną wspólną symulację? oszukiwano ich umysły, karmiąc specjalnie spreparowaną, sztuczną rzeczywistością? Nie wiedziała, ale nie było to teraz aż tak istotne, jak to, żeby się wydostać.
Wydostać i wydrapać sobie drogę na zewnątrz - gdziekolwiek miałoby to być - choćby gołymi rękami.