Seria z karabinu Tarczanskiego bardzo ładnie odbiła się od resztek tarcz młodego pirata, ale ten nie odpowiedział już ogniem. Był wierny i posłuszny, więc skoro Peter powiedział "nie strzelamy", to grzecznie nie strzelał. Mruknął tylko jakieś niewyraźne
przepraszam, co zabrzmiało trochę żałośnie w obecnej sytuacji. Zerknął tylko na biotyczny błysk w okolicach radnej, ale jako że nadal była jeszcze
bezradna, to się nim nie przejął. Może przez unieruchomione wciąż ręce, a może przez dość silny stres, Iris nie udał się atak.
-
Młody niepotrzebnie sra żarem - kapitan z wysiłkiem uniósł rękę z komunikatorem w omn-kluczu i siląc się na swobodny ton odwołał alarm. Nie brzmiał swobodnie, ale można było uznać, że jest zwyczajnie wściekły. -
Róbcie swoje.
Słowa zabrzmiały też w hełmie Matta, łącznie z dyskusją, która rozwinęła się chwilę później:
-
Kurwa, prawie się na schodach zabiłem. To wracam.
-
Ja pierdolę, jak zwykle.
-
Panikujesz jak pizda jakaś, człowiek kostkę skręci bo ty się boisz własnego cienia.
-
Tak jak poprzednim razem, co zobaczył volusa bez hełmu i prawie zemdlał.
Peter westchnął ponownie i wyłączył komunikator, ale przy uchu Tarczanskiego dyskusja trwała w najlepsze. Mógł albo wsłuchiwać się w nią dalej, albo też się od niej odciąć, biorąc przykład z rannego. Twarz młodego przyjmowała po kolei wszystkie kolory tęczy, aż w końcu nerwowym ruchem sam się rozłączył i pochylił się nad swoim dowódcą, by pomóc go przenieść.
Tilus szybko znalazł się za plecami radnej i uruchomił omni-klucz, by złamać kod i rozpiąć kajdanki. Nie zajęło mu to więcej niż trzydzieści sekund, więc albo miał w tym wprawę, albo po prostu nie stanowiły one dla niego żadnego wyzwania.
-
Nic pani nie jest, pani Fel? - rzucił cicho. -
Proszę się nie martwić, wyjdziemy z tego.
Trudno było stwierdzić, czy przekonuje siebie, czy ją, ale nie było to zbyt wiarygodne. Zza szyby jego hełmu patrzyło na nią zmęczone, ale zdeterminowane spojrzenie.
-
Na początek owocnej współpracy radna mnie zszyje - odparł Peter na żądania mechatronika. -
Jak widzisz, nikt się tu nie wybiera, żeby przefasonować facjaty wam, więc uznaj to za moją dobrą wolę. Tak jak chciałaś, słońce - skrzywił się i stęknął, gdy Rebecca z turianinem podnieśli go z ziemi. Krew, która wsiąkła w jego czarną koszulkę, zostawiła też efektowną plamę na metalowej płycie podłogi. Przez całą drogę się nie odzywał, pozwalając Młodemu prowadzić wszystkich do ambulatorium, z zamkniętymi oczami czekając na obiecany ratunek.
Dla Iris pomieszczenie było już doskonale znajome i trochę czasu spędziła na przegrzebywaniu zawartości szafek, więc wiedziała gdzie czego szukać. I wiedziała też, że nie ma za bardzo czego. Prowizoryczne zaopatrzenie stacji medycznej było wręcz smutne, kiedy przyszło do faktycznej operacji. Mogła skorzystać z maszyny chirurgicznej, jeśli tylko chciała, w końcu przynajmniej ona działała.
-
Jak to zrobiliście? - spytał cicho, kiedy udało się znieczulić ranę i przestał się przejmować tym, że zaraz się wykrwawi. Był blady i oddychał ciężko, ale jeśli Iris się nim zajęła, to nieco się uspokoił. Młody tak samo, chociaż w tej chwili wyglądał na bardziej przejętego od swojego kapitana. -
No i jak będzie teraz? Obawiam się że nasze plany, te wykraczające poza ambulatorium, niekoniecznie się ze sobą pokrywają.
Omni-klucz Matthewa po raz kolejny mignął, przypominając o oczekującej wiadomości tekstowej.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąDedlajn: piątek, północ.