Rhama westchnął, przecierając twarz dłonią.
- Przepraszam. To były nietrafione słowa - przyznał cicho. - Nie chciałem niczego kwestionować.
Ale było już za późno. Hawk była roztrzęsiona, a on zrezygnowany. Piękny poranek, którego początek spędzili na błogim wylegiwaniu się w miejscu, do którego tacy jak oni trafiali wyjątkowo rzadko, skończył się jeszcze zanim zdołał na dobre się zacząć. Pewnie spodziewał się, że przytaczając swoje słowa sprzed tych ośmiu, czy dziesięciu godzin, wywoła zgoła inny nastrój niż ten, który ogarnął teraz ich oboje.
Nie rozumiał jej wściekłości i widziała to w jego oczach. Widziała moment, w którym jego twarz powleka maska bez emocji, ta, której tak bardzo nienawidziła. Nie siedziała już na kolanach tego mężczyzny, obok którego się obudziła. Ten nie zamierzał ani się wściekać, ani kłócić, jak zawsze odcinając się od wszystkiego zanim będzie za późno. Pozwolił jej wstać, przez długą chwilę przyglądając się jej i nie ruszając się z miejsca. Na zewnątrz pogoda odpowiadała ich samopoczuciu i kto wie, czy nie miała na nie też jakiegoś wpływu. Łatwiej było oskarżać deszcz, niż siebie samego.
- Nie rozumiem. Wiem że mówiłaś, Jean, ale przepraszam, ja tego nie rozumiem - mężczyzna odepchnął się od zagłówka i wstał z łóżka, tak samo jak ona chwilę wcześniej, choć ze stęknięciem bólu. Widać leki nie zaczęły jeszcze w pełni na niego działać. - Obawy tak, bo ja też boję się o ciebie. Za każdym razem, gdy zakładasz ten pancerz, bierzesz broń. Ale dlaczego...
Potrząsnął głową i podszedł krok bliżej, ale tylko po to, by oprzeć się ramieniem o ścianę dwa metry od niej.
- Mówiłaś o stracie statku. O Jimmym, o Ryanie, o nodze Adamsa. Uwierz mi, że pamiętam - powiedział gorzko. - Wiesz, czyja to jest wina moim zdaniem? - zamilkł na moment, nerwowo zaciskając zęby. - Nie twoja na pewno. Poczucie kontroli też ja ci wtedy odebrałem. I co mówiłaś jeszcze? Że nie można być z kimś, kto nie jest w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa, tak, Jean?
On na to patrzył z drugiej strony i widział to zupełnie inaczej. Obwiniał się o wszystko, co się wydarzyło i nie wiedział dlaczego Hawk przerzuca całą odpowiedzialność na siebie. To on odebrał jej statek, on doprowadził do wszystkiego, co się wydarzyło na orbicie Ankhty, on zlecił jej Trouge i on przyniósł jej całe to cierpienie, z którym nie umiała sobie teraz poradzić.
- Obwiniasz sama siebie, bo związałaś się z kimś, kto nie przyniósł ani tobie, ani załodze niczego dobrego - dodał cicho, z przerażającym spokojem. - Sypiasz z wrogiem. Z człowiekiem, który zniszczył wszystko, co miałaś. I który w każdej chwili może spierdolić coś kolejnego. Tego się boisz, prawda? Że twój największy błąd to zaufanie, jakim mnie obdarzyłaś. Że kiedy coś znowu pójdzie nie tak, teraz już nie będziesz miała wyjścia, jak przyjąć całą winę na siebie.
Odepchnął się od ściany, by pozbierać swoje ubrania, porozrzucane wczoraj niedbale po pokoju, gdy jak najszybciej chciał znaleźć się w łóżku i zasnąć. Zaniósł je potem do torby, z której wyjął wszystko świeże, poza spodniami. Nic więcej nie mówił, pogrążony w rezygnacji. Może faktycznie łączyła ich miłość, ale z tego, co mówiła i tego, czego on się domyślał - może słusznie, może nie - raczej nie była ona zdrowa. Nie byli tylko dwójką zwykłych ludzi, mieszkającymi obok siebie w kolonii, których związek mógł co najwyżej zatrząść rynkiem sprzedaży marchwi. Ich działania miały dużo większe reperkusje.