Kobieta przyglądała im się, gdy sprawdzali oba pistolety. Choć dotarli już na miejsce, pilot okrążał lądowisko, sprawiając wrażenie nadgorliwego. Nie wiedzieli, na ile faktycznie dopełniał wszelkich procedur i czekał na wszystkie potwierdzenia, a na ile zwyczajnie dawał im nieco więcej czasu na zastanowienie. Nie komunikował się z nimi, nie zerkał w lusterko by spojrzeć na to, co robili w przedziale pasażerskim. Równie dobrze mogłoby go tu nie być.
-
Nóż kuchenny - odrzuciła cicho, gdy Wang wziął przykład ze Strikera, wyznając pierwszą broń, którą pozbawił kogoś życia. Jej ton brzmiał lekko, obojętnie, lecz coś w jego głębi podpowiedziało im, że kobieta nie traktowała tego jako początku historii, którą chciałaby się z nimi podzielić.
Spojrzała za to krytycznie na Baozhena, słysząc jego pytanie.
-
Jeśli postrzelicie się, uznam, że zasługujecie na taki żywot - odrzuciła lekko, niewinnie, podczas gdy prom wreszcie obniżał swój lot, przygotowując ich do lądowania. -
Ale dla siebie mam jedną.
Pojazd opadł na lądowisko, unosząc się kilka centymetrów ponad jego powierzchnią. Kierowca wyskoczył ze swojego miejsca pośpiesznie, poprawiając przy tym idealnie leżący na nim garnitur. Obszedł prom z drugiej strony i uchylił drzwi od strony wicepremier Huang, która, jak miała w zwyczaju, nie zaszczyciła go spojrzeniem, lub podziękowaniem za pracę, którą miał wykonywać. Drzwi za nią zamknęły się automatycznie, więc pozostali musieli wyjść tymi z drugiej strony - o ile nie zrobili tego od razu.
W miejscu takim jak to ciężko było ocenić, czy to kompleks, w którym odbywała się gala, czy jego otoczenie bardziej przykuwało uwagę. Złociste promienie słońca przemykały między wysokimi szczytami Zhangjiajie, omiatając swym blaskiem wbudowane w skałę budynki. Ich architektura łączyła tradycję z nowoczesnością w sposób nienachalny, zrozumiały nawet dla tych, którym ciężko było przyzwyczaić się do modernistycznej sztuki. Przez otwarte okna, pomiędzy podtrzymującymi wyższe piętra kolumnami, do wnętrza wpadał górski wiatr, niosący ze sobą rześkie powietrze i wysoką wilgotność. Ściany ozdobione były neonowym, czerwonym światłem, jeszcze bladym w blasku wieczornej, wciąż jasnej pory. W sali głównej tkwił portret Ye Zhedonga tak wielki i majestatyczny, że nie ośmielono się w tej części powiesić żadnej innej ozdoby. Przywódca spoglądał z wysoka na uczestników gali, a jego wzrok zdawał się śledzić każdą parę oczu, która go odwzajemniła.
Pod ścianami tkwiły gabloty, w których wnętrzu schowano autentyczne, kulturowe artefakty, a nad każdym z nich unosił się holograficzny napis z nazwą. Wang jak na razie zauważył grobową figurkę z okresu Walczących Królestw, kamień ze zniszczonego fragmentu Wielkiego Muru Chińskiego Jiankou i wazę porcelanową z okresu panowania cesarza Jiajinga. Jego oględziny były jednak ograniczone trasą, którą obierała Song, przechadzając się wśród gości.
Wicepremier Huang Lihua była w swoim żywiole. Witała się z każdym, kto zapragnął z nią porozmawiać. Niektórych obdarzała oficjalnym uśmiechem i uściśnięciem dłoni, innych witała szeroko, wylewnie, obdarzając ich przyjacielskim uściskiem. Słowa, które wypowiadała, a także jej zachowanie sprawiały, że Baozhen mógłby zapomnieć, z kim miał do czynienia. Song wydawała się znać każdą z osób, z którymi przychodziło jej rozmawiać. Zadawała pytania o samopoczucia członków rodziny tych, których Lihua znała lepiej, umawiała się na niezobowiązujące spotkania z politykami, którzy chcieli coś od niej uzyskać. Lawirowała z gracją pośród dyplomatów, jakby przygotowywała się do tego przez kawał swojego życia, a nie zaledwie dni, lub tygodnie.
Gdy wreszcie udało im się przejść przez salę, zajęło to ponad godzinę. Do przybycia Ye mieli wciąż dwadzieścia minut, gdy kobieta wyprowadziła ich na jeden z zewnętrznych balkonów, niedaleko szklanego mostu łączącego ich budynek z następnym. Miejsce było stosunkowo ustronne, a przejście do niego dało sygnał wszystkim wokół, by dali wicepremier Huang odrobinę prywatności.
Dopiero wtedy, Song odważyła się wypuścić powietrze z płuc, jakby wstrzymywała je w sobie przez dłuższą chwilę.
-
Zadam ci pytanie, Wang i obiecaj, że nie weźmiesz go za bardzo do siebie - odezwała się wreszcie, sięgając do swojej torebki. Wsparła ją na balustradzie odgradzającej ich od przepaści, udając, że czegoś w głębi szuka. -
Co ty tu tak właściwie robisz?
Przyjęcie tego typu z pewnością nie było czymś znajomym dla Charlesa.
W tłumie dość szybko zgubił Song z Baozhenem. Kobietę przechwycili znajomi wicepremier prawie od razu po tym, gdy przekroczyła próg budynku głównego. Znając swoje zadanie, Striker ruszył na obeznanie terenu, przeciskając się pomiędzy napływającymi gośćmi. Lądowisko nieustannie było pełne promów, choć te wysadzały jedynie pasażerów i znów mknęły w stronę nieba. Gości było mnóstwo i byli rozmaici - odnalezienie cudzoziemca szybko stało się trudniejszym zadaniem, niż mógł zakładać. Chińczycy być może stanowili większość na tym przyjęciu, ale była to może połowa gości, którzy stale nadciągali. Poza ludźmi, widział dużo asari, turian, a nawet kilku salarian. Federacja miała wielu przyjaciół, których postanowiła zaprosić na tak zaszczytną galę.
Lub wrogów.
Ochroniarze kręcili się tu i ówdzie, elegancko ubrani. Czasem zauważał szkarłatną poszetkę w ich kieszeniach, większość jednak miała karmazynowe.
W swoich obserwacjach zauważył trójkę osób, która mogła być podejrzana. Pierwszym z nich był wysoki mężczyzna o jasnych, blond włosach, które przykuwały uwagę. Miał czarny tatuaż, ciągnący się wzdłuż jego szyi i nachodzący na policzek. Z urody wydawał się Skandynawem i obecnie przyglądał się znudzony ofercie, jaką oferował jeden z podstawionych pod szafką barów. Drugim była turianka - niewysoka jak na swój gatunek, była pozbawiona tatuaży kolonijnych na swojej twarzy, a zamiast nich tkwiła ciągnąca się przez niemal jej całość blizna - od oka aż po kącik ust. Ubrania była we względnie elegancki garnitur, ale nie wydawała się zainteresowana rozmową z kimkolwiek. Stała oparta o filar, przyglądając imprezie z dystansem. Trzecia był drell - zwracał na siebie niemal wszystkich wokół, jako jedyny przedstawiciel swojego gatunku na tej imprezie. Miał na sobie szary, prosty ubiór, który być może w jego kulturze był elegancki, lecz zdawał się nieco nie na miejscu tutaj, na gali. Stał przy stole z przekąskami i nakładał ich sobie kilka na talerz. Pod połami jego płaszcza, Striker dostrzegł wybrzuszenie, które wyglądało jak broń.