Bycie Radną wiązało się z ogromną ilością możliwości i przywilejów. Samo wynagrodzenie oferowało dużą dozę swobody - nie była w końcu uwięziona w niegodziwych warunkach przez swoją trudną sytuację, nie była też niewolnikiem pracującym dziesięć godzin w swoim kubiku w korporacji. A jednak swoboda była czymś z goła odmiennym od prawdziwej wolności.
Wolność była odległymi odgłosami tętniącego życiem miasta i słodkim zapachem kwiatów w miejscu, w którym nikt nie zwracał uwagi na dwójkę spacerujących alejką ludzi. Była chwilowym, choćby ulotnym, brakiem obowiązków i ciężaru, który spoczywał na jej barkach odkąd objęła jedną z najważniejszych posad rządowych w galaktyce. Przez chwilę, mogła przestać być charakterystyczną radną Fel, a mogła stać się niepozorną turystką o krótkich, brązowych włosach.
Ashford nie skwitował jej słów złośliwie, możliwie z obawy o kolejną, podłożoną mu nogę. Poprzednią wyminął z gracją i choć posłał jej chyłkiem spojrzenie, odchrząknął tylko znacząco, nie siląc się na komentarz dotyczący jej zachowania.
-
Kto chciałby próbować tamtych specyfików? - odrzucił tylko, początkowo machając dłonią, jakby nie zamierzał się wdawać w dyskusję, ale podkusiło go jedno pytanie. -
Myślałem, że może chociaż będzie miała inny smak. Czy kosztuje dwa razy tyle, co zwykła, za sam różowy kolor?
Wejście do kawiarni skutecznie uciszyło jego kontemplacje na temat sensu zamawiania
różowej latte. Wnętrze było puste i małe, choć przeszklone ściany dawały złudzenie ogromu przestrzeni. Ich słowa brzmiały głośno i wyraźnie.
Baristka stojąca za kasą uśmiechnęła się do Fel w sposób, w którym obsługa zwykle uśmiechała się do klienteli. Lekko sztuczny, choć przyjazny. Radna przywykła do znacznie bardziej wylewnych reakcji na swoją obecność, ale tutaj nikt nie miał pojęcia, kim była. Słysząc francuski zarówno ona, jak i stojący za nią Ashford zastygli w miejscu, zaskoczeni.
-
Przepraszam, może pani powtórzyć? Translator mi nie wyłapał... - westchnęła cicho i, choć stojący za nią mężczyzna przyglądał jej się podejrzliwie, kazała Fel mozolnie powtórzyć treść zamówienia. Nie dała po sobie poznać, że jego treść była podejrzana. -
Imię? - spytała, chcąc wiedzieć, jak ją wywołać. Gdy Iris podała jej jakieś, obróciła się następnie do stojącego za nią porucznika.
James odchrząknął dyplomatycznie, podchodząc do kasy.
-
Para mí, simplemente café. Sin cafeína. Café verde para la señora que está a tu lado - wyrzucił, lekko łamanym hiszpańskim. Gdy posłużył się innym językiem, jego brytyjski akcent nagle stał się ostry, mocny i jeszcze bardziej skonfundował baristkę. -
La señora no lo beberá a menos que sea de otro color.
Uśmiechnął się, zadowolony ze swojego zamówienia. Kobieta stojąca za kasą zerknęła to na niego, to na Fel i, z wahaniem, przytaknęła, podsumowując rachunek. Z podejrzliwością na widok kwoty wyższej, niż wynosiłaby cena dwóch napojów dla dwóch ludzi, Ashford płynnie zapłacił swoim omni-kluczem.
-
Jesteśmy multikulturowym małżeństwem, którego związek opiera się na translatorze - zadecydował, gdy wyszli na taras w oczekiwaniu na dziwne zamówienie. Nikogo tutaj nie było. -
Niestety w szkole miałem hiszpański.
@Iris Fel